29 lut 2016

LOVE IS THE ONLY THING STRONGER THAN TIME AND DEATH (Paringi te co w poprzedniej części i nowe-stare) CZĘŚĆ 2

No i proszę: oto część numer dwa! Dajcie znać czy mam kontynuować (kolejne dwie lub trzy części, jeszcze nie wiem) i zakończyć ją tak jak sobie zaplanowałam, czy może wam się nie podoba i nie chcecie kontynuacji. Liczę na szczerość...


LOVE IS THE ONLY THING STRONGER THAN TIME AND DEATH...

- O nie!
- Nie zgadzam się!
- Masz tu zostać!
- Potrzebujemy cię!
Okrzyki tego typu rozbrzmiały w całym gabinecie dyrektora, jedynie on sam i dziewczyna do której były one skierowane pozostali niewzruszeni. Kiedy już "krzykacze" musieli wziąć oddech, Hermiona się odezwała:
- Przyjaciele proszę nie przerywajcie mi teraz bo będę zmuszona użyć czarów.
Kiedy wszyscy zamilkli kontynuowała:
- Jestem bardzo dumna i szczęśliwa z tego że mogę was nazwać moimi przyjaciółmi, ale spójrzmy prawdzie w oczy: wygraliśmy wojnę i ja nie jestem już wam do niczego potrzebna. Tak wiem, wiem. Lubicie mnie, ale co z tego? A poza tym to spójrzcie na tę sytuację obiektywnie: poza wami nie mam tu już nikogo. Remus, Severus i Tonks nie żyją, wszyscy się dowiedzieli że byłam szpiegiem i nigdy więcej nie będą traktować mnie tak jak wcześniej. Moje plany na życie legły w gruzach. Nie mogę się przecież doczepić do was jak rzep do psiego ogona bo nie na tym polega życie. Kto mnie zatrudni? Nikt. Bo nikt nie będzie chciał mieć pracownika-śmierciożercy, dziewczyny, która zdradziła bo tak właśnie myślą wszyscy o tym co zrobiłam i o tym też wiecie. Jak więc mam żyć? Pod mostem? Nawet ty, dyrektorze nie będziesz mógł mnie przyjąć do pracy bo żaden rodzic nie chciałby aby jego dziecko uczył ktoś taki jak ja. Cofnięcie się w przeszłość to jedyne co mi pozostaje. Jest pewna szansa, że wojna albo zniknie całkiem, albo zbierze dużo mniejsze żniwo. A to jest jeden z licznych plusów takiej opcji. Do tego wy... - tu dziewczyna głośno przełknęła ślinę - wy o mnie zapomnicie i nie będzie wam wadziło to, że mnie tu nie ma. I choć mnie z tego powodu serce pęka to wiem, że dzięki temu będzie wam łatwiej. Przepraszam was ale nikt ani nic nie wpłynie na moją decyzję. Rytuał ten można odprawić dopiero za trzy dni i tylko od was zależy czy te trzy dni miną nam razem, czy oddzielnie.
Przez kilka sekund wszyscy stali z otwartymi ustami. Po jej tonie wiedzieli, że faktycznie nic już nie mogą zrobić więc po prostu zaczęli ją ściskać przekazując jej w ten sposób że nie wyobrażają sobie inaczej tych trzech dni niż na spędzeniu ich wspólnie. Hermiona uśmiechnęła się i odwzajemniała uściski.
Trzy dni minęły jej na pożegnaniach z przyjaciółmi, pomagała w odbudowie zniszczeń w Zamku ale omijała szerokim łukiem swoich dawnych znajomych po pewnym incydencie...
Kiedy dziewczyna wyszła z gabinetu dyrektora aportowała się do Nory żeby w końcu położyć się spać. W kuchni zobaczyła całą rodzinę Weasley'ów, którzy umilkli na jej widok. Mimo to posłała im uśmiech i odezwała się:
- Nie będę wam się już tutaj kręcić, jestem okropnie zmęczona. Pójdę się położyć, jeśli nie macie nic przeciwko oczywiście.
- Mamy. - odparł Ronald.
Zdziwiona, spojrzała na niego i uniosła pytająco brew. Po chwili kontynuował:
- Nie będziesz spać z nami, ani tym bardziej w jednym pokoju z Ginny. Nie chcemy cię tu. Wracaj do innych śmierciożerców i nigdy więcej do nas nie przychodź.
- Wszyscy tak uważacie? - spytała spokojnie.
Widząc na ich twarzach niemą zgodę, pokiwała smutno głową.
- Oczywiście, już nigdy więcej mnie nie zobaczycie, tylko wezmę swoje rzeczy.
Poszła na górę, zrobiła to co chciała, zostawiła niektórym osobom liściki o treści pożegnalnej i zaczęła wychodzić. W progu odezwała się  zmęczonym głosem:
- Mimo wszystko kocham was moi przyjaciele i nie mam do was żalu. Żegnajcie.
I wyszła...
Nie chciała nikomu sprawiać kłopotu więc pierwszą noc przespała w namiocie w Zakazanym Lesie. Czuła się tam bezpiecznie więc nie widziała powodu dla którego miałaby tego nie robić. Następnego ranka schowała namiot do swojej różowej torebki i aportowała się przed jakimś sklepem w którym kupiła sobie coś do zjedzenia i od razy wróciła do Zamku pomagać w odbudowie. Kiedy wieczorem znów kierowała się spać w tamto miejsce jej przyjaciele zaciągnęli ją do rezydencji Malfoy'a. Nie miała siły się kłócić więc doczłapała do wanny i zanużyła się w ciepłej wodzie. Po wymoczeniu się wsunęła się pod ciepłą pierzynę do miękkiego łóżka i zasnęła. Dwa pozostałe dni minęły jej na rozmowach z przyjaciółmi przy odbudowie Zamku.
W końcu nadszedł czas pożegnania. Łzy nie mogły przestać płynąć a słowa nie chciały się skończyć. Pięć minut przed północą dziewczyna dotarła na polanę.
Został jej tam wręczony list od Ojca do Ojca Rady i każde stworzenie się z nią pożegnało.
Hermiona stanęła w samym środku kręgu wytyczonego przez czarne świece, wewnątrz którego pięć większych świec w innych kolorach (symbolizujących pięć sił natury: biały - powietrze, czerwień - ogień, błękit - woda, zieleń - ziemia i fiolet - duch) ułożone zostały w kształt pentagramu. Został jej wręczony długi, drewniany patyk z przykazaniem że na nim zapalić fioletową świecę kiedy będzie mówić. Przez chwilę panowała głucha cisza. Kiedy wybiła północ poczuli to wszyscy zebrani i zaczęli śpiewać. Każdy w innym języku i na inną melodię ale razem brzmieli wspaniałe. Brązowowłosa zamknęła oczy i drżała, wsłuchana w tę niesamowicie piękną pieśń. Nagle głos Ojca Rady ucichł a on sam rozłożył ramiona, odrzucił głowę do tyłu i krzyknął w swoim gardłowym języku słowa rytuału. Po naszemu brzmiałoby to mniej więcej tak:
"Wzywam wiatry z każdego zakątka tej planety! Przybądźcie tu i pomóżcie jej, Córze Natury, przenieść się w czasie do czasów kiedy w powietrzu nie unosił się tak silny zapach strachu, bólu i smutku! Wiatry, każdego dnia pomagacie lub przeszkadzacie ludziom. Obdarzcie ją swym ukojeniem! Ochłodźcie jej rozpalone ciało! Odrzućcie w dal jej obawy i niewiedzę! Niech się stanie!"
Na chwilę zamarł. Nagle dziewczyna poczuła jak jakaś siła unosi ją w powietrze, próbuje rozerwać od środka i jednocześnie uderza z zewnątrz. Zorientowała się że Ojciec centaur powrócił do śpiewania, a ona sama w pozycji poziomej unosi się jakieś sześć metrów nad ziemią. Nagle zaczęła się kręcić i zamknęła oczy. Doznania te się zwiększyły do tego stopnia że spod jej powiek wyleciało kilka łez. Kilka sekund później delikatna bryza postawiła ją z powrotem na podłożu i zaczęła się bawić jej włosami. Wtedy to Srebrzysty, Pan Jednorożców, zadudnił przednimi kopytami o podłoże. Zarżał i wykrzyknął w myślach słowa swojej części rytuału:
"Wzywam wszystkie wody tego świata! Potężny żywiole który każdego dnia dajesz i odbierasz życie, pomóż jej, Córze Natury, przenieść się w przeszłość do czasów kiedy rzeki krwi nie przyćmiewały twoich! Wspomóż ją swoją potęgą i wytrwałością. Oddal od niej troski, dodaj wiary w siebie! Pomóż pojąć iż niezłomność i upartość to nie synonimy i że zwycięży tylko gdy będzie się do tego stosować! Niech się stanie!"
Spod jego kopyt trysnęła woda zamykając ją w kuli. Jej ostatni, rozpaczliwy oddech nie starczał jej na długo. Próbowała wytrzymać jak najdłużej ale w końcu z rezygnacją zamknęła oczy i zamiast wody w płucach normalnie odetchnęła. Zdziwiona zaczęła płynąć ku górze próbując się wydostać ale dystans ciągle był taki sam. Ona jednak się nie poddawała, chociaż machała już rękami i nogami z dużo mniejszym zapałem. W pewnej chwili kula wody zamieniła się w kałużę u stóp dziewczyny. Zanim porwał ją kolejny element zauważyła że mimo wszystko jest sucha.
Teraz to Wielki przerwał swój śpiew. Zaryczał i rozłożył ramiona by po chwili zacząć wydawać dziwne szczeki, które znaczyły:
"Wzywam ogień ziemi! Nieokiełznany płomieniu pomóż jej, Córze Natury, przenieść się w przeszłość do czasów kiedy ogień nie znaczył od razu śmierci i porażki! Wypełnij ją swoją siłą! Nie pozwól jej zwątpić! Użycz jej swojego zdecydowania i optymizmu! Niech się stanie!"
Nagle, jakby z nikąd zaczęły ją otaczać płomyki. Czepiały się jej włosów, ubrania i ciała. Lecz dotyk ich nie był nieprzyjemny. Wręcz przeciwnie. Poczuła się tak jakby siedziała przy kominku. Płomyki sprawiały że zrobiło jej się trochę cieplej i delikatnie ją łaskotały. Po chwili zaczęły się powiększać. Najpierw objęły jej ręce, później tułów, następnie dotarły do stóp i gwałtownie wystrzeliły w górę sprawiając że dziewczyna wyglądała jak wielka pochodnia. Cały czas jednak (tak jak podczas poprzednich demonstracji), uśmiech nie schodził jej z twarzy. Po kilku minutach płomienie pozostały już tylko na jej rękach. Wtedy miękki głos Pani Fae zaczął śpiewnie recytować swój fragment rytuału:
"Budzę cię ziemio z długiego snu! Pomóż mej przyjaciółce, Córze Natury, przenieść się w przeszłość do czasów kiedy nie przyjmowałaś do siebie tak wielu ciał, gdy tak często nie byłaś pokryta krwią! Wspomóż ją swoją siłą i determinacją! Odgoń od niej wszelki strach i spraw aby każdą sytuację znosiła bez problemu! Niech się stanie!"
Ziemia zadrżała pod nogami Hermiony. W pewnym momencie z podłoża wystrzeliły korzenie które objęły całą jej postać. Wplatały jej we włosy liście i delikatnie szarpały ubranie. Wyglądało to jak pieszczota...
Kiedy to już się uspokoiło dziewczyna stanęła pewnie na nogach i po raz ostatni potoczyła wzrokiem po tych twarzach przyjaciół. Westchnęła i ukucnęła przed świecą. Ogień zapalił jej knot a Hermiona wzięła ją w ręce i zaczęła mówić:
"Ventum, Ignem, Terras, Aque et Spiritus invocatis Time! Surge, perge adferque! Exsurge a futuro in praeteritum ruminabant! I renuntiare sibi et present! Objectum mine XXI annos abhinc!"*
Wszystkie żywioły otoczone fioletową powłoką zawirowały wokół dziewczyny. Po kilku sekundach zaczęły w nią wnikać i wtedy Hermiona zaczęła znikać.
A na polanie skonsternowana Rada nie miała zielonego pojęcia dlaczego wciąż PAMIĘTA po co się tam zebrali...

*~*~*

Brązowowłosa boleśnie wylądowała na leśnej ściółce w samym środku Rady. Zdziwione twarze stworzeń, na które patrzyła chwilę wcześniej w swoim czasie, wcześniej patrzące na nią z miłością teraz były wrogie.
- Witaj Rado. Nazywam się Hermiona Granger i jestem Córą Natury. Przybyłam tu z przyszłości. Mam dla was listy od tamtej Rady, proszę zanim mnie o coś oskarżycie, przeczytajcie je.
Dziewczyna wstała i podała jeden list Ojcu i drugi Pani Fae. Oni szybko przebiegli wzrokiem po linijkach tekstu i spojrzeli na mnie. Czułam że nie są do końca przekonani więc z rozłożonymi rękami podeszłam do Królowej Faerie i wyszeptałam jej do ucha:
- W moim czasie zdradziłaś mi swoje imię. Byłyśmy przyjaciółkami. Chciałaś byśmy były nimi i teraz. I coś mi podarowałaś. A twoje imię, Królowo, brzmi: Flaendidria.
Kiedy się odsunęłam, powiedziała lekko drżącym głosem:
- Mówi prawdę. Możemy jej zaufać.
- Dobrze więc. Witaj Hermiono Granger, Córo Natury. Rada i wszyscy mieszkańcy Lasu są gotowi ci pomóc. Czy potrzebujesz czegoś?
- Moglibyście mi podać dokładna datę dzisiejszego dnia, proszę.
- Oczywiście. Jest sobota, pierwszy września 1977 rok.
- Dziękuję. Chciałabym wiedzieć czy mogłabym tu przychodzić. W tamtych czasach byłam blisko z wami i wszystkimi stworzeniami z Lasu i chciałabym żeby było tak i teraz.
- Nie widzimy przeszkód Córko. Możesz przychodzić tutaj tak często jak tylko chcesz.
- Córko czy mogłabyś mi proszę powiedzieć cóż takiego ja z przyszłości ci podarowałam? Chodź ze mną, znam miejsce gdzie mogłybyśmy spokojnie porozmawiać.
- Z przyjemnością Pani.
Doszły do polany z wielkim drzewem - Ojcem Lasu. Usiadły między jego konarami i wtedy zaczęły rozmawiać. Hermiona wiedziała, że nie może powiedzieć jej wszystkiego ale rozmawiały szczerze i nie hamowały swoich emocji. Brązowowłosa opowiedziała jej nim była w swojej teraźniejszości, wyraziła swoje obawy i wyznała, że nie chce być tym kim los zgotował jej by była.
- Flaendidrio boję się... W swoim czasie przeżyłam tylko dzięki temu, że miałam przy sobie Remusa, a teraz...
- Masz mnie. Z pewnością zyskasz nowych przyjaciół w zamku.
- Wiem, ale to wciąż nie jest to samo. Im nie mogę zdradzić wszystkiego. I za jakiś tydzień będę od nowa to przeżywać... Rany, tajemnice, ukrywanie prawdy... I każde spojrzenie na Severusa, Lucjusza, Minerwę czy dyrektora będzie się łączyło za wspomnieniami o nich i o wsparciu jakie mi dawali. A o Remusie wolę już nie wspominać...
- Och kochanie... Nie martw się... Wszystko się jakoś ułoży...
- Sama w to nie wierzysz, przyjaciółko... Ale cóż, wybacz mi lecz czas goni. Muszę jeszcze zawitać do dyrektora... Przyjdę tu jutro, dobrze?
- Miałam cię o to poprosić. Będę czekać o szesnastej przy naszym drzewie.
- Dziękuję.
Dziewczyna wstała z ziemi i machinalnie otrzepała ubranie. Wtedy gałęzie Ojca Lasu jakby się rozciągnęły i przyjaźnie zaszeleściły. Hermiona leciutko się uśmiechnęła i ruszyła w stronę Hogwartu.
Droga minęła jej w absolutnej ciszy. Była już tak późna pora, że dziewczyna odrzuciła pomysł zajęcia kameleona podsunięty przez swoją przewrażliwioną podświadomość.
W spokoju dotarła do gabinetu dyrektora, gargulec odskoczył bez hasła ci było dla dziewczyny dziwnie ale nie miała zamiaru narzekać. Zapukała w drzwi i słysząc zdziwione proszę, weszła do środka.
- Dobry wieczór dyrektorze. Nazywam się Hermiona Granger i przybyłam tu z przyszłości by nie dopuścić do wojny a przynajmniej zniwelować jej zasięg.
Staruszek dość szybko się pozbierał i poprosił by usiadła a nawet zaproponował cytrynowego dropsa, na co dziewczyna tylko wywróciła oczami. Herbatą jednak nie pogardziła. Przesiedziała w jego gabinecie około dwóch godzin i opowiedziała jak najkrócej swoją historię. Początkowo Dumbledore nie chciał się zgodzić by została szpiegiem ale ona nie przyjmowała odmowy...
Wyszła z jego gabinetu z poczuciem starty i tak dobrze znanego jej ciężaru kłamstw. Kierowała się do swojego nowego dormitorium ale rum razem szczęście jej nie dopisało w pewnym momencie natknęła się na grupkę uczniów, delikatnie mówiąc, gwiżdżących na zasady...
- Łapa cicho! Bo jeszcze ktoś usłyszy...
- Tylko kto Rogaczu? Przecież jest czwarta nad ranem.
"Czwarta nad ranem? To już aż tak późno?" - to była pierwsza myśl brązowowłosej, natomiast druga brzmiała dużo gorzej - "Co do cholery tutaj robi Black i Potter?! Może jeszcze Remus, Pettigrew i Evans na dokładkę?! Czy oni wszyscy powariowali?!". Już praktycznie wrodzony instynkt szpiegowski kazał jej się natychmiast przykleić do ściany, podsłuchiwać dalej i rzucić na siebie kameleona i zaklęcie lekkich stóp. No i dokładnie tak zrobiła.
- Rogacz, Łapa... Wracajmy lepiej do dormitorium. - "Remus..." serce dziewczyny radośnie zatrzepotało.
- Co ty? Pękasz Lunatyku?
W odpowiedzi dało się słyszeć oburzone prychnięcie. Przecież on był gryfonem!
- Chłopaki... Remus ma rację... - w gryfonce zagotowało się ze złości, choć dobrze to ukryła. Jedynie jej ręce zacisnęły się w pięści a zęby złowieszczo zazgrzytały. Nienawidziła tego członka huncwockiej zgraji całą swoją istotą. Już Voldemorta lepiej znosiła a to dlatego, że on przynajmniej nikogo nie zdradził. A ten Pettigrew wydał swoich przyjaciół na śmierć!
- Przestań Glizdogonie. Co się może stać? A ty Lunatyku nie bój się, nie dostaniemy szlabanu. Ale Rogacz ma rację Łapo, bądź cicho.
- Moja Lils...
- Ty mi tu nie wpadaj w taki zachwyt! Trzeba dokończyć to co zaczęliśmy!
W Hermionie narastał niepokój. Bezszelestnie wyszła zza węgła i spojrzała na to co oni wyprawiają i aż osunęła się na podłogę z wrażenia. Jakimś cudem huncwoci z dodatkiem w postaci Lilly Evans zdobyli zwyczajne zdjęcia wszystkich nauczycieli, wydrukowali je na dużym formacie i dorysowali im różne akcesoria markerem.
Ledwo powstrzymując śmiech Hermiona klęczała na ziemi, gdy nagle:
- Chłopaki... I Lilly... - widziała jak na policzki Remusa wstępuje delikatny rumieniec - Ktoś tu jest.
Dziewczyna zaczęła się w myślach przeklinać: "Ty idiotko! Przecież Remus zawsze się szczycił swoim węchem! Coś ty sobie, do cholery myślała?!". Szybko i bezszelestnie wstała z podłogi by pobiec do swojego pokoju, który został jej przydzielony.
Ustaliła z dyrektorem, że nie zostanie przydzielona do żadnego z domów dopóki nie dołączy do śmierciożerców. Ale to nie zmieni faktu, że będzie miała prywatne dormitorium, które, nawiasem mówiąc, bardzo ułatwiało sprawę.
Brązowowłosa cicho westchnęła. Machnęła różdżką i wszystkie jej rzeczy zostały ładnie ułożone na półkach. Chwyciła piżamę i szybkim krokiem ruszyła do łazienki. Musiała się umyć i pójść spać, bo jutro czekał ją ciężki dzień.



* To po łacinie, mniej więcej miało znaczyć:
Na Wiatr, Ogień, Ziemię, Wodę i Ducha przyzywam cię czasie! Obudź się, powróć i zabierz mnie! Powstań z przyszłości, lecz obróć się w przeszłość! Wyrzekam się siebie i teraźniejszości! Cel mój: 21 lat wstecz!

27 lut 2016

ROZDZIAŁ VIII NO I KTO BY POMYŚLAŁ, ŻE DWOJE TAK RÓŻNYCH LUDZI POŁĄCZY JEDEN WYŚCIG?

Witam!
Ktoś mi ostatnio narzekał (no dobra, nie ktoś tylko Lestrange i nie ostatnio a pod jedną z początkowych notek), że u mnie to ani Freda ani fremione nie ma. Jak teraz?
Zapraszam na rozdział i miłych wrażeń życzę!



ROZDZIAŁ VIII
NO I KTO BY POMYŚLAŁ, ŻE DWOJE TAK RÓŻNYCH LUDZI POŁĄCZY JEDEN WYŚCIG?

W dormitorium prefekt naczelnej z Gryffindoru rozległ się krótki dźwięk oznajmiający dostarczenie sms-a, który wyrwał dziewczynę z nieciekawych rozmyślań. Nie podobało jej się to, że Czarny Pan nie powiedział jeszcze swoim nowym nabytkom kiedy mają swój sprawdzian. To nie było do niego podobne a ona nie miała zielonego pojęcia o co mu może chodzić.
Hermiona odwróciła wzrok od płomieni w kominku i spojrzała na stolik, na którym leżał jej telefon. Po chwili aparat wylądował na wyciągniętej przez dziewczynę dłoni.
Hej Czarna!
Robimy wyścig.
Tam gdzie zawsze, o 2.
Będziesz?
Róg.
Zmarszczyła brwi zastanawiając się. Czuła, że nie zaśnie i wiedziała, że wyścig nie będzie trwał dłużej niż dwie godziny z imprezą po nim. Spojrzała na zegarek. Właśnie dochodziła dwunasta w nocy. Musiałaby iść się przebrać i aportować się pod dom rodziców po swoją czarną Yamahę i o wpół do pierwszej zaczęłaby jechać na miejsce. Znając trasę to za piętnaście druga powinna być na miejscu. Już wiedziała co zrobi.
Hej Róg!
Będę.
Czarna.
Szybko ruszyła do pokoju chwyciła czarne dżinsy i jej ulubioną skórzaną kurtkę oraz buty, zaplotła włosy w warkocz i wyszła z pokoju. Na korytarzu rzuciła na siebie zaklęcie kameleona i lekkich stóp. Nie chciała żeby ktokolwiek ją zobaczył. Nie potrzebowała światła, dobrze widziała w ciemnościach. Nie sądziła żeby to co teraz robiła było rozsądne ale nie zważała na to. Musiała się odstresować. Zapomnieć chociaż na chwilę o obecnej sytuacji. Wyluzować.
Jak to się w ogóle stało, że Hermiona Granger, przykładna uczennica, ma w Hogwarcie, w szkole, w której nie wolno było trzymać mugolskiej technologii, telefon? Odpowiedź jest bardzo prosta. Poprosiła o to dyrektora a on wyraził zgodę wiedząc jaka sytuacja panuje u niej w domu.
Dziewczyna doszła do punktu aportacyjnego i z cichym pyknięciem znikła z terenów szkolnych.
Drzwi od garażu lekko zaskrzypiały jak Hermiona wyciągała z niego swoją czarną Yamahę. Z lubością usiadła na siedzeniu i położyła dłonie na kierownicy. Kask leżał w małym kuferku, bezpiecznie czekając na wyścig, w którym musiał być obowiązkowo na głowie uczestnika. Brązowowłosa przymknęła oczy, rozciągnęła wargi w uśmiechu i włączyła silnik. Zgodnie zamruczała wraz z nim, dając się porwać adrenalinie i przyjemności. Pomknęła uliczkami niczym wiatr przejeżdżając przez samo centrum Londynu lecz nie zatrzymując się tam. Jechała daleko aż w końcu światła miasta znikły. Wtem zjechała z jezdni i kierując się na zachód przejechała około dwudziestu kilometrów. Dojechała w ten sposób na teren wyścigów.
- Czarna! Dawno cię tu nie było!
W jej stronę podszedł niewysoki i raczej gruby mężczyzna o przyjaznym uśmiechu, czarnych, lekko siwiejących włosach i niebieskich, bystrych oczach.
- Róg! Też się cieszę, że chię widzę.
Odparła wyjmując kask z koszyka i odczepiając futerał.
- Niedługo zginiesz na tym motorze jeżeli nie zaczniesz w końcu jeździć w kasku.
- Doskonale wiesz, że mam go tylko na wyścigach, więc daruj sobie te nieprzekonujące gadki.
- Ech... - mężczyzna ciężko westchnął - Wiem, wiem... I tak się nie zmienisz... Chcesz się zapoznać z torem?
- Masz plan przy sobie? A listę uczestników?
Róg uśmiechnął się przebiegle.
- Dobrze wiesz, że tak. Zawodnicy ci co zwykle, czyli Kurz, Dech, Mig, Smog, Delia, Riner, Makia, Nefera, Kited i Mech oraz jakiś nowy. Kazał do siebie mówić Rudy.
"Czyli dwunastka... Dziesięcioro znam, jednego nie. Ciekawe jaki ma sprzęt i czy to jego pierwszy raz..."
- Ok. Pokaż mapę.
Na wyciągniętych rękach dziewczyny spoczął zwitek papieru.
- Niezła serpentyna... Kurz, Kited, Nefera i Smog są dziś wyzwaniem. Trochę niepokoi mnie ten Rudy... Wiesz coś o nim?
- Nie zbyt... Znam jego prawdziwe dane ale ich ci nie podam, widziałem jego sprzęt ale tym razem i tu ci nie pomogę, bo go nie rozpoznaję... Nie wiem czy jest tu pierwszy raz ani co umie. Wybacz.
- To nic, - zamruczała ostrzegawczo - będzie zabawnie.
Uniesiona brew mężczyzny dobitnie wskazywała na to co myśli o takiej zabawie.
- Masz pięć minut do startu. Wygraj! - zawołał odchodząc.
- A co? Nie chcesz znowu popaść w długi? - zapytała wesoło.
W odpowiedzi doleciał do niej śmiech pełen szczęścia. Pokręciła z politowaniem głową, choć uśmiech wciąż widniał na jej wargach. Założyła kask i ruszyła w stronę linii startu. Przywitała się ze wszystkimi skinięciem głowy, wsiadła na motor i skupiła się na nadchodzącej jeździe.
Po chwili doleciał do niej głos sędziego:
- Wszyscy na miejsca! Gotowi?! - tu zawarczały odpalane silniki - START!
Każdy zawodnik wystrzelił jak z procy. Jednak teraz nie liczyło się dla dziewczyny nic więcej poza Yamahą, drogą i zwycięstwem. Usta brązowowłosej wygięły się w uśmiechu. Wygra.
Całe szczęście, że w mroku widziała jak kot. Tuż przed pierwszym zakrętem odrobinę zwolniła. Przechyliła się mocno w prawo, wchodząc w niego i przyspieszyła. Gdzieś z tyłu głowy zarejestrowała jak dwa motory wpadają z trasy.
Następne było wzniesienie. Pamiętała, że mulda jest niewielka a za nią jest rozpadlina i to dość szeroka. Kiedy zobaczyła wzniesienie przyspieszyła go granic możliwości. Ogarnęła ją bezwładność i taki wspaniały ciężar w podbrzuszu. Adrenalina i szczęście krążyły w jej żyłach. Z pomiędzy jej warg wydostał się śmiech. I wtedy uderzyła tylnym kołem o ziemię, poczuła mocne szarpnięcie i po chwili jechania na jednym kole, drugie zostało postawione. I znów z tyłu głowy zarejestrowała dźwięk wskazujący na upadek i wykluczenie z wyścigu dwóch uczestników.
Warkot przyspieszającego silnika spowodował przyjemne wibracje w ciele dziewczyny. Rozkoszowała się dźwiękiem, zapachem, smakiem, uczuciami... jednym słowem wszystkim.
Przypomniała sobie, że czekają na nią teraz dwa ostre zakręty. Jeden w lewo o prawie 180 stopni a drugi w prawo o 90.
Widząc pierwszy zwolniła. Postawiła lewą nogę na ziemi dla asekuracji i powstrzymując motor wykonała perfekcyjny skręt. Na tym zakręcie nikt nie wypadł. Jednak nikt również nie spodziewał się, że następny będzie tak prędko. Po czterech metrach dziewczyna zdobiła to samo co wcześniej, zmieniając jedynie stronę. I tym razem aż cztery motory wypadły z drogi.
Chwila spokoju. Prosty teren, na którym można przyspieszyć.
I znów ten dźwięk, wibracje i euforia uderzająca do głowy, ale nie przyćmiewająca myśli. O nie... Ona była na to zbyt dobra...
Po trzech minutach odpoczynku nadszedł kolejny punkt programu: slalom. Lekkie zakręty ale okropnie długi.
W lewo, w prawo, lewo, prawo, lewo, prawo... Po około dziesięciu parach zakrętów nastał znów kawałek spokoju.
A potem, dość nagle, powtórnie ostry zakręt w prawo i kolejni uczestnicy byli poza trasą.
Zostało ich już tylko dwoje.
Ona i on.
Każde uwielbiało szybką jazdę na motorze.
Każde uczestniczyło w wyścigu po raz kolejny.
I każde chciało wygrać.
Dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem. Wiedziała co ją teraz czeka. Łagodny i długi zjazd w dół a potem zakręt 90 stopni pod górę. Ona uwielbiała takie klimaty.
Nie zmieniała prędkości. Gdy już zjechała lekko przyspieszyła. Znów tuż przed zakrętem lekko zwolniła. Wykonała perfekcyjny skręt tak jak i jej rywal.
Teraz ostatnia prosta i próba sił.
Obydwoje przyspieszyli.
Dawali z siebie wszystko.
Ale jednak, doświadczenie dziewczyny i silnik Yamahy wygrały.
Linia mety jako pierwsza została przekroczona przez Hermionę Granger.
Zadowolona z siebie dziewczyna ostro zahamowała i zamruczała z radości.
Zeszła z motoru i jeszcze w kasku podeszła do swojego rywala.
- Hej Rudy. To był świetny wyścig. Jesteś dobry. Prawie mnie pokonałeś.
Wyciągnęła w jego stronę rękę kiedy mówiła głosem przytłumionym przez kask. Chłopak ujął jej rękę i uścisnął ją.
- Dzięki ale prawie robi wielką różnicę. Wybacz ale nie wiem kim jesteś...
- Czarna - kiedy brązowowłosa odpowiadała słychać było rozbawienie w jej głosie - Zapytaj się kogo chcesz ale każdy ci powie to samo: odkąd tu jestem jeszcze nikt nie był tak bliski pokonania mnie. Tak więc gratuluję. A teraz chodźmy. Czas na rozluźnienie.
Chłopak wstał i obydwoje w tym samym momencie ściągnęli kaski. Ich twarze ozdobił wyraz szoku i niedowierzania. Dwa głosy w tym samym momencie powiedziały dwa różne słowa:
- Fred?!
- Hermiona?!
A po chwili zaczęli się śmiać. Żadne z nich nie pomyślało, że drugie mogłoby mieć takie hobby.

*~*~*~*

Impreza jak zwykle zakrapiana była alkoholem. Jednak zawodnicy ograniczali się do jednego toastu, bo przecież musieli jeszcze wrócić do domu.
Na czerwonej, skórzanej kanapie siedział Fred Weasley i wpatrywał się jak ostatni imbecyl w Hermionę Granger, która aktualnie tańczyła z Neferą na środku parkietu.
- Ten nowy ciągle się na ciebie gapi, Czarna.
- Wiem Nefera. Ale co ja mogę?
- Idź do niego!
- Po cholerę?!
- Jest całkiem przystojny...
- Przypominam, że twój chłopak tam stoi.
- Wiem, że Kurz gada teraz z kolegami i wpatruje się w mój tyłek i nie mam zamiaru go zdradzać, ale tobie przydałaby się rozrywka.
Hermiona się skrzywiła. "Jakbym miała jej za mało w ostatnim czasie... Chociaż Nefera ma rację, Fred jest całkiem przystojny. No i dobrze by było z nim pogadać o tym wydarzeniu. Ech... Jednak do niego pójdę..." myśli dziewczyny nie były zbyt wesołe, ale mimo wszystko...
- Dobra już dobra... Ale robię to tylko dla ciebie Nefera!
W odpowiedzi otrzymała uśmiech i popchnięcie w stronę chłopaka. Brązowowłosa przewróciła oczami i pokazała blondynce język.
Kiedy usiadła obok Freda ten popatrzył się na nią.
- Od kiedy to TY się ścigasz? - w jego głosie słychać było autentyczną ciekawość.
- Od dawna... Uwielbiam to. A ty? Gdzie się wcześniej ścigałeś? I nie zaprzeczaj, zbyt dobrze jechałeś jak na pierwszy raz - miękki ale i stanowczy głos dziewczyny zmuszał go do odpowiedzi.
- Trzy lata. U Garda... Ale zacząłem szukać czegoś nowego bo on okropnie rzadko zmieniał trasy wyścigów - odparł chłopak lekko naburmuszonym tonem.
- Znam to. Dobrze trafiłeś. Nowy wyścig, nowy tor. Zawsze inny. Taki jest Róg.
Zapadła cisza, którą w końcu przerwała dziewczyna:
- Mam do ciebie prośbę: nie wspominaj nikomu o tym, dobrze? No, poza George'em, bo wiem, że wy nigdy nie macie przed sobą tajemnic.
- A ty nie powiesz o mnie nikomu?
- Jeżeli tego właśnie chcesz to pewnie.
- To umowa stoi.
Uśmiechnęli się do siebie i spojrzeli w swoje oczy. Poczuli, że może jednak nie różnią się aż tak bardzo od siebie jak wcześniej sądzili.
- Będziesz u nas na święta?
- Nie wiem...
- Cóż... Mimo wszystko mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
- Na pewno kiedyś tutaj. Na kolejnym wyścigu.
- A w święta?
- Może... Wybacz, muszę się zbierać.
- Do zobaczenia Czarna.
- Do zobaczenia Rudy.

25 lut 2016

Bo życie toczy się dalej...

To zupełnie inna miniaturka napisana pod wpływem chwili. Mam nadzieję, że wam się spodoba.



MINIATURKA NUMER DWA
BO ŻYCIE TOCZY SIĘ DALEJ...

Nareszcie wszystko się skończyło. Harry przed chwilą pokonał Voldemorta i teraz przyjmuje uściski od wszystkich. Już mu gratulowałam więc udałam się na poszukiwanie mojego rudzielca. Nie mogłam się doczekać aż w końcu go uściskam.
Opuściłam zbiorowisko przy Wybrańcu używając siły, bo ludzie tak pragnęli się do niego dostać, że nie wypuszczali nikogo. Pokręciłam z politowaniem głową lecz wtedy dotarło do mnie jak zniszczony jest zamek. Niegdyś magiczne sklepienie Wielkiej Sali oczarowywało wszystkich odwzorowanymi obrazami nieba a teraz w powietrzu smętnie wisiały pozostałości świeczek. Sufit i dach ani trochę nie trzymały się w całości. Pył, krew, kurz i odłamki posągów i obrazów walały się po podłodze. Zwały gruzu nie pozwalały swobodnie przechodzić grożąc zrobieniem sobie krzywdy. Aby Hogwart powrócił do stanu sprzed bitwy potrzeba będzie wiele pracy...
Potrząsnęłam jednak gwałtownie głową i pomyślałam, że teraz nie czas na zamartwianie się tym.
- Gdzie on jest... - szeptałam do siebie.
Nigdzie nie mogłam go znaleźć!
Obejrzawszy dokładnie całą Wielką Salę i stwierdziwszy, że go tam nie ma, wyszłam na korytarz. Coraz gorsze myśli przychodziły do mojej głowy. Co jeśli jest ranny? Może on nie... nie... nie... Nie będę o tym myśleć! Ma się dobrze!
Ruszyłam szybkim krokiem przez korytarz na parterze. Mijałam ciała śmierciożerców, olbrzymów i innych stworzeń, które brały udział w walce. Nagle przystanęłam. Gdzieś tam, pod płaszczem jakiegoś zwolennika Voldemorta mignęła mi ruda czupryna. Ruszyłam w tamtym kierunku na drżących nogach.
- Błagam niech to nie będzie on! Niech to nie będzie mój kochany rudzielec!
Ale niestety, to był on... W jego pustych oczach już nigdy więcej nie będzie tych wspaniałych ogników szczęścia, jego wargi nigdy nie rozciągną się w uśmiechu, jego ramiona nigdy mnie nie obejmą, nigdy nie poczuję smaku jego warg, nigdy nie usłyszę jak coś do mnie mówi, bo... on... już... nie... żyje.
Upadłam na kolana obok jego ciała i załkałam.
- Freddie... Freddie, kochanie... Proszę wróć do mnie... Nie zostawiaj mnie samej... Freeeeeddieeeee... - zawodziłam.
Wiedziałam, że jego już nie ma ale nie mogłam i nie chciałam powstrzymywać łez.
W tej sytuacji znalazł mnie George, który gdy zobaczył swojego brata bliźniaka otoczył mnie ramieniem i również się rozpłakał. Po pół godzinie płaczu wspólnymi siłami dotarliśmy do Wielkiej Sali niosąc za sobą trupa.
Potem pamiętam już tylko urywki.
Jak pani Weasley rzuciła się na ciało Freda.
Jak pan Weasley siłą ją odciągnął i uspokajał sam płacząc.
Jak Harry trzymał w ramionach wrzeszczącą i płaczącą Ginny.
Jak Bill rozpaczliwie przylgnął do Fleur.
Jak Charlie, Percy i Ron osunęli się na kolana i szlochali.
Jak George i ja staliśmy i patrzyliśmy na wszystkich z bezgłośnie lecącymi łzami po twarzach.

Minął miesiąc od bitwy i nastał czas pogrzebów. Okropne było to jak wielu ludzi zginęło. Po raz kolejny zakładałam czarne szpilki, sukienkę i perły, po raz kolejny wiązałam włosy w kok. Jednak teraz moje serce rozpadało się na tysiąc kawałków, ponieważ dzisiaj to mój Freddie był chowany.
Moje podpuchnięte oczy od płaczu więcej łez już nie wylewały. Teraz przyszło otępienie.
Usłyszałam pukanie do drzwi łazienki i cichy głos Harry'ego mówiącego, że już czas. Wyszłam, więc z Nory i aportowałam się na cmentarzu. Po raz ostatni podeszłam do trumny i ogarnęłam mojemu ukochanemu jego włosy z czoła.
Potem był pogrzeb. Kilka osób coś mówiło. Ktoś płakał. Ja jedynie stałam.
Kiedy już trumna była w ziemi wszyscy członkowie rodziny wyczarowali nagrobek i każdy dał napis od siebie. I choć ja i Harry byliśmy traktowani jak rodzina to oficjalnie nią nie byliśmy, więc nie mogliśmy tego zrobić.
Potem ludzie zaczęli składać kwiaty, z zapalać świeczki, składać wyrazy współczucia i się rozchodzić.
W końcu nad grobem zostałam ja, pani Weasley i George. Jednak wkrótce Harry wrócił po kobietę i spojrzał na mnie pytająco na co ja pokręciłam głową. Musiałam mu coś jeszcze powiedzieć.
Po kilku minutach odezwałam się zachrypniętym głosem do George'a:
- Mógłbyś mnie proszę zostawić na chwilę samą? Chcę mu coś jeszcze powiedzieć.
Chłopak kiwnął głową i aportował się z cichym pyknięciem. Podeszłam do nagrobka i zaklęciem trwałego przylepca przymocowałam od tyłu kartkę z moim napisem, który brzmiał: Choć życie jest niepewne miłość trwa nadal. Nigdy nie przestanę cię kochać Fredzie Weasley'u.
Wyszeptałam na głos te słowa  klękając na trawie. Położyłam na płycie czarną orchideę i zapaliłam czarną świecę.
- Jest coś co muszę co powiedzieć Freddie - zaczęłam drżącym głosem - Gdybyś żył pewnie byś się z tego cieszył. Jak bardzo mi ciebie brakuje... - na chwilę zamilkłam - Kochanie... Jestem w ciąży. I to twoje dziecko - znów umilkłam - Nie bój się nie zrobię nic głupiego. Chce wychować nasze dziecko i pewnego dnia opowiedzieć mu jak wspaniałym człowiekiem był jego ojciec. Teraz muszę już iść, żeby zadbać o nie. Ale będę przychodzić. Często. Bo wciąż cię kocham. I jedyną osobą, która pokocham poza tobą będzie nasze dziecko. Do zobaczenia Freddie.

Osiem miesięcy później urodziłam małą Freyę. Z wyglądu była idealną kopią swojego ojca. Z charakteru wybuchową mieszanką mnie i jego.

Kiedy Freya skończyła dziesięć lat zapytała się mnie kim jest jej ojciec. Wtedy jej opowiedziałam naszą historię i zaprowadziłam na cmentarz. Zrozumiała wszystko. Załkała i objęła mnie ramionami.
- Mamusiu skoro tak bardzo go kochałaś to jak zdołałaś...
- Dla ciebie kochanie. Gdyby nie ty, dwa dni po pogrzebie odbyłby się kolejny. Kocham cię i zawsze będę. Pamiętaj o tym.
Maleńka kiwnęła główką i wróciłyśmy do domu.
Od tamtej pory raz w tygodniu, w niedzielę razem chodzimy na cmentarz i opowiadamy Freddie'emu historie.

Później Freya poszła do Hogwartu gdzie trafiła do gryfonów.
Skończyła go, tak jak ja, z samymi wybitnymi.
Założyła własną rodzinę.
Ale wciąż raz w tygodniu chodziła ze mną na cmentarz.
Później dołączyły do nas moje wnuczęta, kiedy były na tyle duże by zrozumieć.

Ginny wyszła za Harry'ego i urodziła mu trójkę dzieci.
Percy znalazł sobie kogoś.
Charlie też.
Bill był szczęśliwy z Fleur i gromadką swoich pociech.
Ron ożenił się z Lavender i również ma mnóstwo dzieci.
Molly nie jest już tak szczęśliwa.
Artur nie znajduje już tyle przyjemności w mugolskim świecie.

A ja? Zostałam sama... Chociaż właściwie to nie. Zamieszkałam z George'em. Zostaliśmy przyjaciółmi.
No i cóż... Ciężko mi Freddie. Wciąż pamiętam ciebie i naszą miłość. Brak mi tego.
Ale mimo wszystko wiem, że muszę żyć dla naszej córki.
I dokładnie to robię.
Ale już niedługo. Niedługo się spotkamy.
Jestem stara i zmęczona.
Czuję, że mój koniec jest bliski.

I rzeczywiście. Tej nocy odeszli Hermiona Granger i George Weasley. Oboje umarli we śnie z uśmiechami na ustach. Zostawili po sobie miłość i smutek ale w końcu byli w niebie razem z Fredem, który, jak tylko zobaczył Hermionę, zaczął ją całować. Potem przywitał się z bliźniakiem. I w końcu wszyscy byli szczęśliwi. Opiekowali się z góry swoimi bliskimi. Opowiadali sobie wszystko. Wylali wiele łez podczas powitań z tymi, którzy dawno umarli i tymi, którzy dopiero przyszli. I w końcu cieszyli się absolutnym szczęściem i spokojem.

23 lut 2016

ROZDZIAŁ VII cz.II PRZYJAŹŃ I WSPÓŁPRACA CZĘSTO NADCHODZĄ ZE STRON, OD KTÓRYCH SIĘ ICH NIE SPODZIEWAMY...

Wracam do domu, mam internet, więc wstawiam teraz. Byłam na feriach w Kościelisku i nic nie dodałam bo nie miałam internetu...
A oto i przed wami druga część rozdziału siódmego. Miłego czytania życzę!


ROZDZIAŁ VII cz. II
PRZYJAŹŃ I WSPÓŁPRACA CZĘSTO NADCHODZĄ ZE STRON, OD KTÓRYCH SIĘ ICH NIE SPODZIEWAMY...

- Witajcie - rzekła spokojnie, uważnie patrząc się w ich twarze.
I choć widać było, że obie ślizgonki starały się opanować widoczne było ich zdumienie. Lekko rozszerzone źrenice, drgające skrzydełka nosa, wargi odrobinę rozchylone i zdumienie, a właściwie szok wyzierający z oczu dziewcząt wywołał kpiący uśmiech na twarzy szpiega.
- Ty? - wykrztusiła z trudnością Astoria - Ale jak to? Przecież jesteś szlamą, przyjaciółką Pottera i gryfonką! Czarny Pan od tak przyjął cię do swoich szeregów?
Zadziwiające jak ludzie, nawet w obliczu wojny, potrafią przejmować się błahostkami takimi jak wrogość między domem ślizgońskim a gryfońskim.
- Właśnie dlatego, że jestem przyjaciółką Harry'ego on zrobił dla mnie wyjątek.
Ociekający politowaniem a zarazem wyrachowany głos gryfonki przywrócił ślizgonkom opanowanie. Lecz do słowa nie dopuścił ich dyrektor, który chciał złożyć swoją propozycję dziewczynom.
- Moje drogie przypominam, że obowiązuje was już w tej chwili Wieczysta Przysięga lecz jeżeli chcecie możecie teraz wyjść.
Przez kilka sekund panowała cisza, a gdy ślizgonki pokręciły przecząco głowami dyrektor kontynuował:
- To wspaniale! Mam dla was pewną propozycję: zostaniecie oficjalnymi członkami Zakonu Feniksa i otrzymacie dostęp do wszystkich planów i informacji tej instytucji oraz całkowitą ochronę, lecz w zamian chciałbym abyście zdawały nam, a konkretnie mnie i mojemu szpiegowi, - w tym miejscu Hermiona w duchu zmarszczyła z niezadowoleniem brwi - raport ze spotkań organizowanych przez waszych rodziców. Co wy na to?
Błękitne oczy staruszka wwiercały się w dusze i ciała dziewcząt siedzących za biurkiem ponaglając je do podjęcia decyzji. Po kilku minutach jednocześnie powiedziały "tak" na co dyrektor zareagował entuzjastycznym "wspaniale".
- Hermiono, moja droga, poproś proszę Minerwę.
- Oczywiście Albusie.
Brązowowłosa chwyciła garść proszku Fiuu i klęknęła przed kominkiem by powiedzieć "gabinet profesor McGonagall, Hogwart" i poprosić ją o przyjście. Dwie sekundy później nauczycielka otrzepywała się z popiołu.
- Coś się stało Albusie? - zapytała zaciekawiona.
- Te oto młode ślizgonki chcą zostać przyjęte do Zakonu i jesteś mi potrzebna, Minerwo.
Kobieta zmierzyła uczennice oceniającym spojrzeniem i pokiwała głową.
- Bierzmy się więc do roboty.
- Moje drogie powtarzajcie za mną:
Obiecuję być lojalnym członkiem Zakonu Feniksa...
Dwa głosy jednocześnie powieliły słowa dyrektora.
- Obiecuję służyć różdżką, wiedzą i talentami każdemu członkowi Zakonu, który o to poprosi...
I tym razem ślizgonki powtórzyły słowa przysięgi jednym głosem.
- Obiecuję nigdy nie zdradzić Zakonu...
Kolejny raz zachowały się niczym echo.
- Tak oto słowem i magią swoją ręczę za moje czyste intencje.
Powtórzyły już ostatnie zdanie i w tym momencie wkroczyła pani profesor.
- Ja, Minerwa McGonagall, pełnoprawna członkini Zakonu Feniksa popieram Astorię Greengras i Pansy Parkinson jako nowe członkinie w Zakonie. Witajcie w naszej instytucji.
Wtedy ogień w kominku buchnął mocniejszym płomieniem, silny wiatr o zapachu ziemi zmierzwił nasze stroje i fryzury a woda potężnie zakołysała naczyniami, w których stała. Dziewczęta wzdrygnęły się dość nieźle maskując zaskoczenie i lekki strach jaki czuły. W pewnej chwili na dłoni Pansy  zmaterializował się srebrny wisiorek w kształcie liścia lipy z obwódką ze szmaragdów, zaś u Astorii była to róża łudząco przypominająca prawdziwą roślinę kolorami i szczegółami. Widząc pytające spojrzenia ślizgonek dyrektor pospieszył z wyjaśnieniami:
- To są wasze medaliony. Noście je zawsze przy sobie i nie zgubcie. Staną się cieplejsze gdy zwołam spotkanie Zakonu a na ich tylnej stronie pojawi się jego miejsce.
Gdy Dumbledore skończył obydwie dziewczyny zadały dwa pytania:
- Czy to rozsądne? - Astoria
- Zakon nie ma kwatery? - Pansy
- Ciepło poczuje każdy ale tylko ty będziesz mogła odczytać napis Greengras. Jeżeli zaś chodzi o kwaterę to pracujemy nad tym Parkinson - jednak to ani nie dyrektor, ani nie pani profesor udzieliła im odpowiedzi na nie a Hermiona.
Gryfonka zdziwiła się w duchu widząc zakłopotanie na twarzach dwóch ślizgonek. Jednak jej zdezorientowanie zniknęło a zastąpił je potężny szok gdy usłyszała ich następne słowa:
- Granger my... Chcemy cię przeprosić.
- Przeprosić za te sześć lat wyzwisk i kpin.
- Podziwiamy to co teraz robisz i jeżeli kiedykolwiek potrzebowałabyś pomocy...
- To możesz na nas liczyć.
- Dziękuję wam ale Merlinie tak bardzo przypominacie mi w tej chwili bliźniaków...
Swobodna wypowiedź brązowowłosej rozładowała napięcie i wywołała uśmiechy na twarzach wszystkich osób obecnych w pokoju dyrektora.
- To co? Może nie od razu przyjaźń ale chociaż stopa koleżeńska? - to pytanie Astorii było dość niepewne ale i pełne nadziei.
Na całe szczęście Hermiona wyciągnęła w ich stronę prawą dłoń do uścisku co jedynie poszerzyło uśmiechy u wszystkich.
- Hermiona.
- Pansy.
- Astoria.

24 sty 2016

ROZDZIAŁ VII cz. PRZYJAŹŃ I WSPÓŁPRACA CZĘSTO NADCHODZĄ ZE STRON, OD KTÓRYCH SIĘ ICH NIE SPODZIEWAMY...

Witam!
Rozdział siódmy oddaję w wasze łapki. Pewnie będziecie narzekać, że za krótki ale następny postaram się żeby był dłuższy.
Miłych wyrażeń i do przeczytania za tydzień!



ROZDZIAŁ VII cz.1
PRZYJAŹŃ I WSPÓŁPRACA CZĘSTO NADCHODZĄ ZE STRON, OD KTÓRYCH SIĘ ICH NIE SPODZIEWAMY...
Dziewczyna wstała i schowała się w cieniu czekając na odpowiednią chwilę...
- Witam serdecznie panno Parkinson, panno Greengras. Proszę, usiądźcie.
Dyrektor mówiąc to miał na twarzy swój dobrotliwy uśmiech i patrzył przenikliwie zza swoich okularów. Dziewczyny, jak każdy uczeń, poczuły się trochę nieswojo, ale starały się tego nie okazać.
- Czemu nas pan wezwał, panie dyrektorze?
Milczenie w końcu przerwała Astoria, prawdopodobnie nie wytrzymując ciągłego napięcia.
- Ponieważ, chciałem się was o coś zapytać, coś wam zaoferować i kogoś przedstawić.
Zagadkowa odpowiedź wzbudziła ich zainteresowanie ale i pogłębiła niepokój uczennic. Posłały staruszkowi pytające spojrzenia. On w odpowiedzi uśmiechnął się, zaproponował im cytrynowego dropsa i po kilku minutach kontynuował.
- Na pewno znany jest wam fakt utworzenia przeze mnie Zakonu Feniksa i z pewnością wiecie, że jest to organizacja mająca na celu stawianie oporu Tomowi. Moje pytanie dotyczy waszych poglądów na tę sprawę. Czy popieracie Voldemorta? Nie bójcie się prawdy. Jeżeli odpowiecie tak taka rozmowa nigdy więcej nie będzie miała miejsca, jeżeli zaś powiecie nie to będziemy ją kontynuować. I pamiętajcie: nie próbujcie mi skłamać.
Dziewczęta wiedziały, że dyrektor jest wybitnym legilimentą i tak, czy siak dowie się prawdy, więc spojrzawszy po sobie, wspominając dziwną rozmowę ze swoimi przyjaciółmi, odezwała się Pansy w ich imieniu:
- Nie panie dyrektorze, nie popieramy idei Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.
- Miałem nadzieję że właśnie to powiecie. Idźmy więc dalej. Wiecie że profesor Snape był moim szpiegiem w szeregach śmierciożerców, lecz kilka miesięcy temu musiał odejść. Każdy postronny obserwator jest przekonany że nikt nie zajął jego miejsca, lecz nie jest to prawdą.
Na twarzach uczennic widoczne było ogromne zdziwienie.
- Tak, mam szpiega u śmierciożerców. Zanim jednak pójdziemy dalej w naszej rozmowie musicie mi złożyć Wieczystą Przysięgę. Czy zgadzacie się?
Było to pewne ryzyko, jednak one naprawdę chciały być po dobrej stronie. Niepewnie pokiwały głowami.
- Wspaniale! Może jako pierwsza panna Greengras.
Dziewczyna wstała i drżącym głosem powtarzała po dyrektorze słowa przysięgi:
„Ja, Astoria Greengras, przysięgam na życie i wszystko co dla mnie ważne, że bez względu na wszystko, nigdy i nikomu nie zdradzę informacji usłyszanych w tym gabinecie i jeżeli zostanę przyjęta do Zakonu Feniksa nigdy i nikomu nie zdradzę żadnych planów, przedsięwzięć, ani informacji na temat jego i jego członków. Samemu Zakonowi Feniksa zaś będę służyła wiedzą, radą i różdżką. Niech tak się stanie. ”
Po niej przysięgła to Pansy i z powrotem zajęli swoje miejsca.
- Dziękuję wam. Szpieg mój zajmuje obecnie pozycję w Wewnętrznym Kręgu i dostarcza nam nieocenionych informacji o posunięciach i planach Toma. To właśnie jego, a właściwie ją, chciałbym wam przedstawić. Hermiono, moja droga, pokaż się.
Gdy brązowowłosa wyszła z cienia ślizgonki zdębiały.
- Witajcie - rzekła spokojnie, uważnie patrząc się w ich twarze.

17 sty 2016

ROZDZIAŁ VI KŁAMSTWO BOLI. LECZ CZYMŻE JEST PRAWDA JEŚLI NIE BOLĄCZKĄ WIĘKSZĄ? CO ŁATWIEJ ZNIEŚĆ: KŁAMSTWO W OBRONIE SWOJEJ I NAJBLIŻSZYCH, CZY PRAWDĘ SPROWADZAJĄCĄ ŚMIERĆ?

Ja... Cóż... Przepraszam. I choć nie zmieni to pewnie nic to mam nadzieję że mi wybaczycie.
Powiedzcie szczerze, czy chcecie żebym kontynuowała miniaturkę? Jeśli tak to pomęczycie się z nią jeszcze trzy części. Jeśli zaś nie to usunę ją. I po sprawie.
Acha! Trochę się ogarnęłam i obiecałam sobie, że tu i na moim drugim blogu będę wstawiała rozdziały raz w tygodniu w niedzielę i tak będzie. Choć pewnie mi w to nie wierzycie.
Zapraszam. Miłego czytania!



ROZDZIAŁ VI
KŁAMSTWO BOLI. LECZ CZYMŻE JEST PRAWDA JEŚLI NIE BOLĄCZKĄ WIĘKSZĄ? CO ŁATWIEJ ZNIEŚĆ: KŁAMSTWO W OBRONIE SWOJEJ I NAJBLIŻSZYCH, CZY PRAWDĘ SPROWADZAJĄCĄ ŚMIERĆ?

“Jutro ślizgonki, co do których lojalności nie jestem pewna, dowiedzą się o mnie prawdy. Jutro okaże się czy będą naszymi sojuszniczkami, czy gwoździem do trumny. Jutro chłopaki będą mieć zebranie. Jutro dowiem się jak bardzo Harry i Ron są na mnie wściekli. Och Merlinie!”
Takie były myśli Hermiony Granger, która dosłownie w tej sekundzie położyła się na piasku żeby popatrzeć w niebo na gwiazdy. Przypomniało jej to jak będąc małą dziewczynką kładła się na trawie w ogródku i wysłuchiwała opowieści ojca o tym co jest tam, wysoko w górze. Dziewczyna cicho westchnęła. Po około dziesięciu minutach wstała, otrzepała się z piasku i ruszyła w kierunku wyjścia.
Kiedy doszła do swojego pokoju poczuła jak bardzo jest zmęczona tym wszystkim. Krokiem staruszki dowlekła się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, ubrała piżamę i padła niczym nieżywa na łóżko. I tym razem przynajmniej pogrążyła się w przyjemnych ciemnościach niebytu...
Jednak jej wewnętrzny zegar nie dał jej pospać długo, obudziła się o piątej. Chwyciła książkę leżącą obok, na szafce nocnej i korzystając z chwili przerwy dobudzała się, nic nie robiąc. Po piętnastu minutach poszła do łazienki i pozwoliła się swobodnie lać wodzie do wanny. Sama w tym czasie podeszła do szafy i otworzyła ją. Obdarzając powłóczystym spojrzeniem ubrania w bardzo eleganckim ale nie zawsze galowym stylu wiszące po prawej stronie, wzdrygając się na widok ostrych, krótkich i bardzo wulgarnych zestawów wyglądających jak z szafy pani lekkich obyczajów, sięgnęła po proste dżinsy, fiołkową bluzeczkę i kremową bluzę. Jej szafa jako jedyna ukazywała prawdziwe ja Hermiony. A przynajmniej w części. Trzymając w ręku ubrania powróciła do łazienki, dolała do wody olejku lawendowego i zanużyła się w niej. I w tym samym momencie wyłączyła myślenie, skupiała się tylko na rozluźnieniu mięśni. Po półgodzinnej kąpieli osuszyła się ręcznikiem i ubrała. Niespecjalnie chciało jej się schodzić na śniadanie, które i tak miało być dopiero za dwie godziny, więc z małymi oporami zawołała swojego skrzata.
- Dygotku?!
- Pani Hermiona mnie wzywa! Dygotek już jest!
- Czy mógłbyś mi proszę przynieść śniadanie?
- Oczywiście! Wszystko dla pani Hermiony!
Skrzat znikł a wzrok dziewczyny wpatrzony był w miejsce, w którym powinien się zaraz pojawić. Wrócił po siedmiu minutach z dzbankiem kawy, miską owsianki, sokiem dyniowym, jajecznicą z bekonem i tostami, konfiturą z owoców leśnych i talerzem wypełnionym po brzegi kanapkami.
- Dziękuję ci Dygotku.
Hermiona uśmiechnęła się do niego i zmięła w ustach uwagę, że nie trzeba było tak dużo. Jeszcze gotów jest się ukarać!
Skrzat odpowiedział uśmiechem i powrócił do pracy.
Dziewczyna przeniosła się do salonu. Zjadła jajecznicę i rzuciła zaklęcie podgrzewania na owsiankę zabierając się za papiery. Po pół godzinie zjadła owsiankę i wypiła dwa kubki kawy parząc z rozpaczą na resztę jedzenia i picia, której już nie zmieści. Powróciła do papierów mitygując się w myślach, że ma jeszcze ponad dwie godziny do lekcji, które zaczynały się o ósmej, więc może jeszcze coś zniknie.
Na dziesięć minut przed rozpoczęciem transmutacji po zjedzeniu jeszcze dwóch kanapek i wypiciu całego dzbanka kawy dziewczyna wstała. Przypuszczając że nie będzie jej pewnie na kolacji rzuciła zaklęcie świeżości na sok dyniowy i resztę śniadania, i wyszła z dormitorium.
Do sali weszła równo z dzwonkiem, usiadła w ławce z Harry'm i Ronem i uśmiechnęła się do nich. Wewnętrznie odetchnęła z ulgą kiedy odpowiedzieli jej tym samym. Pomyślała że może nie jest tak źle.
- Moi państwo swoje eseje proszę położyć w rogu ławek. Otwieramy podręczniki na temacie transmutacji samych siebie, czyli na animagii. Przeczytajcie rozdział i zróbcie notatkę w zeszycie. Macie na to dwadzieścia minut. Potem zajmiemy się praktyką.
Wszyscy zabrali się do pracy bo wiedzieli że z profesor McGonagall nie ma żartów. Dziewczyna również pilnie notowała, a przynajmniej próbowała dopóki jej prawa ręka, szturchana cały czas przez Rona, nie pozostawiła na papierze zeszytu brzydkiego wzorka, który całkowicie psuł jego estetykę.
- Co się dzieje Ron?
Hermiona szepnęła do rudzielca nie odrywając wzroku od podręcznika.
- Co się z tobą dzieje?
- Nie sadzę żeby to był odpowiedni czas na rozmawianie o tym.
Dziewczyna wymownie zerknęła na nauczycielkę.
- Tak, ale...
- Panie Wesley! Może mógłby nam pan przeczytać swoją notatkę? Albo chociaż opowiedzieć na czym polega omawiane zaklęcie?
Zagrzmiała pani profesor. Chłopak zrobił się czerwony niczym burak i był w stanie jedynie mamrotać coś pod nosem.
- Nie? W takim razie radzę, żeby jak najszybciej pan to nadrobił, ponieważ jako pierwszy je nam pokaże.
 Rudzielec zbladł, otworzył usta, pozieleniał, zaczerwienił się i zbladł ponownie.
- Ja... Ale ja... Pani profesor, ja...
- Jest pan wniebowzięty jak mniemam?
Jedna brew starszej kobiety powędrowała do góry na znak pytania. Po kuksańcu od Harry'ego chłopak wykrztusił że oczywiście bardzo się cieszy. Przerażony usiadł na miejsce a Hermiona przywróciła oczami.
- Ależ w tym momencie panie Weasley. Proszę nam pokazać na co pana stać.
Po kilkukrotnym, błędnym wypowiadaniu formuły zaklęcia, nauczycielka się zlitowała.
- Minus dziesięć punktów od Gryffindoru. Niech pan siada panie Weasley a o zaprezentowanie nam dzisiejszego zaklęcia poproszę pannę Granger.
Brązowowłosa wstała, lekko odchrząknęła, wypowiedziała poprawnie formułę i wykonała idealny ruch różdżką, i poczuła jak jej ciało się zmienia. Uczniowie i nauczycielka mogli zaobserwować jak Hermiona Jean Granger opada na ręce, które zmieniają się w silne i wysportowane łapy, twarz zwęża się i wydłuża, jej nogi stają się masywniejsze, uszy się wydłużają, z policzków wyrastają wąsy, oczy stają się hipnotyzująco zielone, klatka piersiowa nabiera mięśni, a z pupy wyrasta długi i giętki ogon. Wszyscy obecni w sali wciągnęli gwałtownie powietrze, bo oto na miejscu ich koleżanki stała wyprostowana czarna pantera, prezentująca się w całej okazałości. Dziewczyna-kot przespacerowała się po całej sali ocierając się ledwo widocznie o nogi trójki ślizgonów, patrzących na nią z podziwem, oraz profesor McGonagall. Wtedy wróciła na miejsce i zmieniła się z powrotem.
Wszyscy nagrodzili ją oklaskami a opiekunka gryfonów dodała sto punktów jej domowi mówiąc że jeszcze żaden czarodziej nie wykonał pełnej transmutacji siebie na pierwszej lekcji.
Po tej jakże pasjonującej godzinie nadeszła historia magii, na której wszyscy spali. Oczywiście wszyscy, tylko nie Hermiona.
Kolejna była Obrona Przed Czarną Magią, na której mieli lekcję teoretyczną, później obiad, dwugodzinne eliksiry, numerologia, zielarstwo i koniec lekcji na dziś. Zanim chłopaki zdążyli gdzieś pójść Hermiona podeszła do nich i zapytała:
- Możemy porozmawiać?
Gdy skinęli głowami dziewczyna zaciągnęła ich do Pokoju Życzeń. Usiedli na fotelach wyglądających jak te z pokoju wspólnego gryfonów i zaczęli rozmawiać.
- Hermiono czemu nas unikasz?
Zapytał bezpośredni jak zwykle rudzielec.
- Ja was nie unikam chłopaki, naprawdę! Ja... Ja po prostu...
W tym momencie po policzkach brązowowłosej popłynęły łzy, których nie udawała. Dziewczyna po prostu nie dawała już sobie rady.
- Co się dzieje, Hermiono? Wiesz, że możesz nam wszystko powiedzieć. Pomożemy ci. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
Wyszeptał Harry patrząc na płaczącą prefekt naczelną. Była dla niego jak siostra, jakiej nigdy nie miał i nie chciał żeby działa jej się jakakolwiek krzywda. Gdyby tylko wiedział...
- Harry... Ron... słuchajcie, w tym roku spadło na mnie wiele obowiązków, do tego jeszcze OWTMy i wojna... Okropnie się boję o rodziców... Gdyby nie osłony dyrektora byłoby po nich i to wszystko moja wina... Ja... Ja naprawdę nie chciałam was ignorować, ale... Jedynym odpoczynkiem jest dla mnie ucieczka w świat książek... A do tego moi rodzice boją się o mnie i nie chcą żebym się z wami zadawała, bo w ich mniemaniu wy jesteście kłopotami i po prostu... Ja... Przeprzepppraszaam...
Chaotyzm jej wypowiedzi tak do niej nie podobny i jej przeprosiny zniekształcone przez szloch, wywołały u chłopaków wyrzuty sumienia, za to że tak szybko ją oskarżyli i ogromne pokłady współczucia, którymi dali upust przez przytulenie jej. Hermiona rozszlochała się jeszcze bardziej i nic sobie nie robiąc z bólu objęła ich tak mocno jakby już nigdy więcej tego nie mogła zrobić.
- No już, już... Miona wszystko będzie dobrze... Nic się nie stało... Tylko więcej tak nie rób... Jeżeli coś będzie się dziać, nie uciekaj, tylko przyjdź do nas...
- Dzdziękuję wam chłopaki... Nie wiem co bym bez was zrobiła...
Hermiona uśmiechnęła się przez łzy.
- Najbliższe wejście do Hogsmeade mamy w ten weekend, co wy na to żebyśmy poszli tam razem i pogadali?
Spytała niepewnie, ale z uśmiechem. Chłopcy się skrzywili.
- Niestety, ale nie możemy.
- Czemu?
- Mamy szlaban od McGonagall za wczorajszą aferę w Wielkiej Sali...
Rozpromieniona dziewczyna zawołała do przyjaciół:
- Zostawcie to mnie! Coś wymyślę!
- Naprawdę?!
- Pewnie!
Ucieczeni gryfoni pocałowali swoją przyjaciółkę w policzek i uścisnęli ją, powodując fale bólu przepływające przez jej ciało.
- Dzięki Miona! Jesteś wielka!
- Wiem o tym.
Odparła dziewczyna z udawaną powagą, po czym roześmiała się i oddała uściski. Spojrzała na zegarek i kiedy zobaczyła, że jest już pół godziny po zakończeniu lekcji wyplątała się z ich objęć.
- Słuchajcie, po kolacji wpadnijcie do mojego dormitorium to będziemy mogli spokojnie pogadać, dobrze? Bo teraz chciałabym jeszcze odrobić prace domowe i pójść...
- Do biblioteki!
Przerwali jej z uśmiechem.
- Dokładnie. Może być?
- Pewnie! To do zobaczenia po kolacji!
- Do zobaczenia, chłopaki!
Harry i Ron od razu wstali i uśmiechnięci ruszyli do PW Gryffindoru, a dziewczynie z ust nie schodził uśmiech dopóki nie zniknęli za drzwiami. Wtedy jej wargi wykrzywiły się w grymasie bólu lecz mimo to wesołe ogniki błyszczały w jej oczach. Była szczęśliwa i choć kłamstwo bolało i nie chciała tego robić swoim przyjaciołom to wiedziała, że uratowała ich życia. I nie żałowała tego.
Kiedy ból zelżał udała się do biblioteki by napisać eseje. Uwinęła się z tym w półtorej godziny, po czym szybkim krokiem ruszyła do gabinetu dyrektora.
- Patrzcie, kto to idzie... Szlama-Granger. Czyżbyś coś przeskrobała kujonico?
Usłyszała nagle dziewczyna.
- Malfoy!
Wysyczała zjadliwie.
- Pewnie nie wiesz ale prefekci naczelni mają pewne obowiązki, ty zapchlona fretko!
- Hohoho... Szlamciu, uważaj co mówisz!
- A co? Boisz się, że nie dorastasz mi do pięt? I masz rację ty pustogłowy maminsynku!
Nie czekając na odpowiedź prawie pobiegła w kierunku gabinetu dyrektora. Zdawała sobie sprawę, że to tylko gra aczkolwiek nie chciała marnować na to czasu. Wyszeptała hasło i wbiegała po schodach. Zapukała do gabinetu Dumbledore'a i weszła po zaproszeniu.
- Witam cię Albusie.
- Witaj moja droga, właśnie miałem zamiar udać się na kolację. Co cię tu sprowadza?
- Czy mógłbyś teraz poprosić tu Pansy i Astorię?
- Ale czemu moja droga?
- Pogodziłam się z chłopakami i umówiłam się z nimi po kolacji.
- Dobrze, już je proszę. Może usiądziesz?
- Z przyjemnością dziękuję.
Dyrektor wyczarował kawałek pergaminu, napisał coś swoim eleganckim pismem i wysłał kartkę do uczennic. W tym że momencie ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę!
Na okrzyk dyrektora, do gabinetu weszli Draco, Teodor i Blaise.
- Co się dzieje panowie?
Odpowiedział na pytanie młody Malfoy.
- Właśnie dostałem wiadomość od ojca, w której pisze, że mamy się zjawić jutro po kolacji w dworze Malfoy'ów.
Widać było, choć dobrze to ukrywali i postronny obserwator by tego nie zauważył, że się boją.
- Przyszliśmy pana i ciebie Hermiono o tym poinformować.
Wszystkie oczy w gabinecie spoczęły na dziewczynie, która smętnie spuściła głowę i westchnęła lekko.
- Co to znaczy?
- To znaczy - szepnęła - że jutro odbędzie się wasza pierwsza misja, na której pokażecie czy faktycznie jesteście czegoś warci. To znaczy, że jutro będziecie musieli kogoś zabić albo sami zginiecie.
Nowi śmierciożercy zadrżeli, by po chwili wyprostować się. Już mieli coś mówić, lecz jednocześnie się skrzywili.
- Czas na nas...
- Słuchajcie w dormitorium prefekta w Slytherinie będzie czekał na was mój patronus, któremu przekażecie sprawozdanie. Sadzę że tak będzie najlepiej. Dobrze Albusie?
- Oczywiście, moja droga. A wy, idźcie już.
Skinęli głowami i wyszli. Po kilku minutach ciszy znowu słychać było pukanie. Dziewczyna wstała i schowała się w cieniu czekając na odpowiednią chwilę...

10 gru 2015

LOVE IS THE ONLY THING STRONGER THAN TIME AND DEATH (H.G+R.L., N.T+S.S. i wiele innych) CZĘŚĆ 1

Tak wiem to nie rozdział, przepraszam ale nie mam na niego weny. Postaram się dodać jakoś niedługo nowy tu i na moim drugim blogu. A czytelników z wattpadem zapraszam na opowiadanie Amaris - Królowa Smoków.
Tak w ogóle to jutro, w sumie już dziś bo 10.12 są moje urodziny, tak więc pierwszą część miniaturki potraktujcie jako prezent urodzinowy. Sadzę że końca następnego tygodnia maks. pojawi się jej druga część.
Miniaturka ta powstała poprzez pewien filmik z YouTube'a: "The Only Treasure • Remus Hermione" autorstwa Eleanor Connelly. Nie wiem czemu, po prostu tak się stało. Obejrzyjcie, jeśli chcecie, jeśli nie to przeczytajcie moją miniaturkę.
Zapraszam!


LOVE IS THE ONLY THING STRONGER THAN TIME AND DEATH...

"Wielka Bitwa skończyła się wygraną Zakonu. Zresztą nie było mowy o innym końcu. Przecież ona, Severus i Dumbledore sami to opracowali. Teraz Severus nie żył. To nie tak miało być. Po co ten głupek uratował jej życie?! Ta Sectumsempra była przeznaczona dla niej... Po jaką cholerę on się poświęcił?! Tonks będzie załamana, jeżeli ona... Nie! Nie wolno ci tak myśleć Hermiono! Ona żyje i ma się dobrze. Tak samo jak Remus. To jego głupie poświecenie i jeszcze głupsze ostatnie słowa: "Hermiono, ty zasługujesz na normalne życie... Powiedz Tonks, że... że przepraszam i że zawsze będę na nią czekać i... i chcę by była szczęśliwa bo... bo ją kocham..." Co jej po czymś takim?!
Jak mogłeś to zrobić Severusie-bezmyślny-Tobiaszu-idioto-Snape?! Jak mogłeś to zrobić jej?! Jak mogłeś to zrobić nam? Przyjacielu..." - takie były myśli Hermiony Granger tuż po końcu wojny z Ridle'em.
Dziewczyna wiedziała że powinna być razem z innymi w Wielkiej Sali, ale nie mogła. Dyrektor i tak sam sobie dobrze poradzi, tak jak zawsze.
Szła przez gruzy Hogwartu, rozmyślając o tym że musi ich odnaleźć. Nie przyjmowała do wiadomości tego co mówił jej rozsądek: że gdyby żyli już dawno temu przyszliby do Wielkiej Sali. On żeby wesprzeć ją, a ona jego. Nie chciała uwierzyć w to co mówiła jej niezawodna intuicja: że oboje są martwi.
Kierowała się na Wieżę Astronomiczną, tam ich przydzielono. Schody i ściany się rozpadały a ona zaczęła biec. Mijała sterty gruzu. Na szczycie zwolniła. Jednak na przekór temu jej serce biło coraz szybciej, uderzenia dźwięczały jej w uszach. Tuż obok jednej ze stert kamieni jej wzrok przyciągnęła ręka. Dłoń którą wielokrotnie trzymała, całowała i ściskała. Dłoń należąca do człowieka, który pokazał jej światło w ciemnościach. Człowieka który ją znał, rozumiał, nie potępiał, kochał, ubóstwiał, pocieszał, rozśmieszał, przytulał, słuchał i pomagał. Człowieka przy którym poznała smak raju, przy którym czuła się piękna i wyjątkowa.
Jak oszalała rozgarniała gruz. Raniła sobie całe ręce, pokrywała się coraz większą warstwą kurzu, a jej ubranie miało coraz więcej dziur, ale nie dbała o to. Liczyło się dla niej tylko to co było pod kamieniami. To co tam znalazła złamało ją.
Najpierw zobaczyła plecy Tonks. Widocznie próbowała go odepchnąć od rozpadającej się ściany. Jej puste oczy były pełne miłości, radości i zgody, a kąciki sztywnych warg wygięte lekko ku górze. Dziewczyna upadła na kolana i zaczęła się trząść. Długo nie mogła się przemóc żeby podnieść ciało Tonks i położyć je obok. W końcu cudem, zdrętwiałymi dłońmi zamknęła jej oczy i położyła ją obok. I zamarła. Nie potrafiła się odwrócić. Nie chciała zobaczyć tego drugiego ciała. Wiedziała kto to ale wciąż wmawiała sobie że to nie on. Po długich minutach, powoli zamknęła oczy i zaczęła przekręcać głowę. Wtedy jej serce ledwo biło, oddech stał się chrapliwy. Otworzyła oczy.
Nagle nie miała czym oddychać. Zaczęła przecząco kręcić głową. Przyłożyła sobie dłonie do ust.
- Nie. Nie, nie, nie, nie... To nie prawda... To nie może być prawda... Nie, nie nie...
Szeptała nie zgadzając się z tym co widzą jej oczy. Wyciągnęła drżące ręce i położyła je na torsie swojego martwego ukochanego. Łzy płynęły po jej twarzy tworząc bruzdy w kurzu a ona wciąż powtarzała swoje nie. Zamilkła. Spojrzała na Tonks, w myślach widziała Severusa, ich razem, obydwoje szczęśliwi z uśmiechniętym synkiem, teraz martwi. Przez nią. Potem Remus i ta jego bezgraniczna duma i szczeniacka radość z niej. To spojrzenie, które mówiło jak bardzo ją kocha, teraz jest puste. I to też jej wina. Szloch wyrwał się z jej ust a łzy pociekły większym strumieniem. Jej dłonie sunęły po martwym ciele Remusa Lupina, by zatrzymać się na jego ramionach. Uniosła jego tors i przycisnęła do siebie, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Przez chwilę kołysała się z nim w ramionach, poczym położyła go i zamknęła mu oczy. Szloch wstrząsał jej piersią a łzy zniekształcały głos ale nie zważała na to:
- Przepraszam... Przepraszam. To ja powinnam leżeć na waszym miejscu... Tyle wycierpieliście, zasłużyliście na szczęście... Tak bardzo was kocham... Tonks, muszę ci to powiedzieć. Severus zginął bo mnie uratował. Zanim umarł chciał żebym ci przekazała że on cię kocha i czeka na ciebie i że chce żebyś miała normalne życie... Teraz oboje nie żyjecie... Mały Teddy został sam... Nie powinniście byli umierać! Żadne z was! To powinnam być ja! JA! Jak śmieliście?! Wracajcie! Potrzebuję was... Za co?! ZA CO!? Wiem, nie zasłużyłam na szczęście ale oni tak! Muszą żyć! Ja powinnam być martwa! Ja! JA! Nie oni! To boli! Daj mi umrzeć! Zabij mnie! Ja nie chcę żyć! Nie bez niego!
Powoli położyła głowę na piersi Remusa, jedną ręką obejmując go w pasie, a drugą trzymając dłoń Tonks. Zaczęła bardziej szlochać.
- Przepraszam... Przepraszam! Nigdy nie chciałam żeby ktokolwiek zginął przeze mnie... Przepraszam...
Długi czas klęczała w takiej pozycji.
Potem wyprostowała się wciąż będąc na kolanach. Wplotła sobie ręce we włosy i zacisnęła je w pięści. Łzy wciąż płynęły jej po policzkach, ale już nie szlochała. Przerażającą ciszę rozdarł jej krzyk. Był głośny, przeraźliwy i pełen bólu typowego dla osoby której właśnie rozpadł się świat.

WIELKA SALA
- Albusie!
- Co się stało Minerwo?
- Severus, Remus i Tonks nie żyją a Hermiona zniknęła!
Dyrektor zbladł i zwiotczał.
- Na Merlina... Biedna dziewczyna... Do tego jeszcze Ted... Czas na ujawnienie swoich tajemnic...
- Jesteś pewien że to dobry moment?
- Hermiona poszła ich szukać, a kiedy ich znajdzie na pewno się dowiemy. Sadzę że najlepszym co możemy teraz dla niej zrobić to zostawić ją w spokoju. Trzeba im w końcu uświadomić komu zawdzięczają wolność...
- Tak, masz rację... Chodźmy więc.
Dyrektor wstał, podniósł różdżkę i poprosił o ciszę.
- Posłuchajcie mnie, moi wierni przyjaciele! Każdy z nas stracił w tej wojnie kogoś bliskiego, czasami wiele drogich osób. Każdego z nas dotknęła strata, każdy z nas musiał z czegoś zrezygnować. Doceniam to i bardzo wam dziękuję. Ale nikt nie poświęcił tyle co ci którym zawdzięczamy to że my wciąż żyjemy i zwyciężyliśmy. Tym osobom winniśmy dziękować, moi mili!
W tym miejscu przerwał. Mniej więcej w tym czasie Hermiona wbiegała na szczątki Wieży. Dyrektor widział konsternację na wielu twarzach. Zdumienie powoli wypędzało smutek i zmęczenie, choć to pierwsze wciąż malowało się w oczach. Dwie twarze tylko różniły się od innych: Harry'ego i Ronalda. Tą pierwszą przygniatał smutek i poczucie winy połączone z ulgą, ta druga natomiast była pełna dumy. Był pewien że dyrektor mówi o nim.
- Są to osoby niezwykłe, które zawsze dażyłem ogromnym zaufaniem i szacunkiem. Zdaję sobie sprawę przyjaciele, że nazwiska które zaraz wymienię, są wam znane i macie już wyrobione opinie o tych osobach, jednak ośmielę się poprosić was o odsunięcie ich na bok.
Znów przerwał i powiódł wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych. Wtedy Hermiona odkładała ciało Tonks.
- Przyjaciele! Chciałbym podziękować z całego serca osobom bez których nie byłoby nas tu! Severus Snape! Harry Potter! Lucjusz, Narcyza i Dracon Malfoy! Blaise Zabini! Pansy Parkinson! Astoria Greengras! I... Hermiona Granger!
Na sali zawrzało. Każdy się przekrzykiwał:
- Ależ Albusie! Severus - tak, Harry - oczywiście, ale ci śmierciożercy!? I co do tego ma Hermionka?! (Molly)
- Albusie czy te dropsy całkiem wygryzły ci mózg?! Dziękujesz śmierciożercom! I co do tego ma Granger?! (Moody)
- Nie  śmierciożercom a szpiegom! Na naszą prośbę od długiego okresu czasu infiltrowali popleczników Voldemorta! Każdy z nich poza Potterem, który go pokonał! Czego nie zrobiłby bez nich! Prawdopodobnie żadne z nas nie dożyłoby tej chwili gdyby oni nie zostali szpiegami! (Minerwa)
- CISZA! - krzyknął dyrektor głosem wzmocnionym przez zaklęcie Sonorus - Moi drodzy! Zachowujmy się godnie! Dziękuję im za ich poświecenie i liczne ofiary i moim życzeniem jest żebyście traktowali ich z szacunkiem na jaki zasłużyli! Każdy z nich poza Harry'm był moim szpiegiem w szeregach śmierciożerców, tak Hermiona również. Uczniowie już od dwóch lat infiltrowali tamto środowisko. Hermiona do tego służyła mi radą w wielu działaniach i była nieocenionym strategiem, dzięki niej zyskaliśmy wielu sojuszników.
Zapadła cisza. Każdy kto znał tę dziewczynę nie potrafił pogodzić się z tym co oznajmił im dyrektor. A kto nie znał jej osobiście też nie mógł w to uwierzyć po tym co słyszał na jej temat. Poza tym była przecież przyjaciółką Pottera, szlamą i gryfonką. Jak mogłaby zostać śmierciożerczynią?
- Wiem że może to być dla was ciężkie do przyswojenia i dlatego...
Ciąg dalszy przemowy dyrektora przerwał krzyk Hermiony. Nie wszyscy wiedzieli czyj on jest ale każdy się skulił. Ci którzy wiedzieli zbledli i z krzykiem "Hermiona!" na ustach, wybiegli z sali. A byli to: Albus Dumbledore, Minerwa McGonagall, Blaise, Astoria, Pansy, Draco i państwo Malfoy. Jak jeden mąż rzucili się na Wieżę Astronomiczną. To co tam zastali zaskoczyło ich, choć to mało powiedziane.
Dotarcie na Wieżę zajęło im kilka minut, podczas których Hermiona się pozbierała. Nie było już rozhisteryzowanej dziewczynki, której świat legł w gruzach, a wyniosły Mistrzowski Szpieg kontrolujący każdą emocję i każdy mięsień do perfekcji.
- Hermiono czy... czy wszystko w porządku?
- Głupie pytanie Draco. Wygraliśmy. Wojna skończona, Harry znowu pokonał Voldemorta. Teraz przyszedł czas na odpoczynek, czyż nie?
- Tak, ale jak ty się czujesz?
- Dobrze Blaise. Cieszę się że to koniec. Dyrektorze w czym mogę pomóc?
- Ależ Hermiono...
- Wiele osób jest jeszcze pod gruzami, ludzie nie są już zdolni do jakichkolwiek czynności po zobaczeniu trupów swoich bliskich a reszty nie można tam zostawić.
- Wspaniale. Zajmę się tym.
- Acha i przywódca centaurów prosił żebym ci przekazał że chce z tobą pomówić.
- Dobrze, dziękuję panu, dyrektorze.
Dziewczyna machnęła ręką i oba ciała uniosły się w górę. Lewitowały za nią aż do Wielkiej Sali. Nie zwracając uwagi na panujące milczenie i dziwne spojrzenia, Hermiona złożyła ciała Tonks i Lupina na ziemi i odwróciła się z powrotem do wyjścia. Czując za sobą stadko osób wpatrzonych w nią i podąrzających za nią krok w krok, odwróciła się:
- Panie Malfoy pańskie posiadłości nie ucierpiały w czasie tej wojny i sadzę że czas teraz zrobić z nich użytek. Niech pan zabierze wszystkich na kolację, czy sen do swojego domu.
- Tak to świetny pomysł. Młodzieży, kochanie idziemy, teraz i żadnych ale.
- Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia.
Hermiona przeszła cały zamek wzdłuż i wszerz, do Wielkiej Sali przyniosła jeszcze około 20 ciał martwych osób. Zajęło jej to przeszło trzy godziny. Potem udała się do Zakazanego Lasu. W samym jego środku spotkała Radę Stworzeń*.
- Zbliż się, córko. Czekaliśmy na ciebie.
- Ojcze, Rado. W czym mogę służyć?
- Ty dość już nam służyłaś.
- Nie rozumiem, Pani Fae.
- Nie odtrącamy cię. Chcemy ci pomóc.
- Pomóc? W czym, Wielki?
- Wiemy co poświęciłaś podczas tej wojny i wiemy jak wielka strata cię spotkała. Nie obawiaj się córko, przy nas możesz być sobą.
Na te słowa oczy dziewczyny wypełniły się łzami. Pani Fae objęła ją i pozwoliła jej się wypłakać na swoim ramieniu.
- Płacz córko, płacz. Każdy zasługuje na chwilę wytchnienia. Wiemy że kiedy będziesz z innymi ludźmi będziesz ukrywać swój żal.
Nie płakała długo, ale te chwile przyniosły jej o wiele więcej wytchnienia niż trzy samotne godziny.
- Dziękuję wam.
- Pamiętaj, że zawsze jesteś tu mile widziana, córko.
- Jednak my chcieliśmy powiedzieć ci coś ważnego.
- Co takiego?
- Jest pewien rytuał pozwalający zmienić przeszłość, przenosząc kogoś kilkadziesiąt lat wstecz. Działa mniej więcej jak Zmieniacz Czasu ale na dużo większą skalę.
- Po co mi to mówicie?
- Wiele set lat temu obrzęd ten został zakazany przez panującą wtedy Radę, jednak z przykazaniem że kiedy skończy się wojna z tym który nie wie co to miłość, Córa Natury, która straci wszystko będzie mogła go odprawić.
- Chodzi... Chodzi o mnie?
- Tak.
- Ale...
- Jeżeli wyrazisz zgodę będziesz mogła zmienić przeszłość. Zdusić wojnę zanim jeszcze się zaczęła. Pokonać Toma Ridle'a i sprawić że Harry będzie miał rodziców. Ocalić każdego kto był tobie drogi.
Dziewczyna znieruchomiała. Nie chciała dać się obudzić nadziei, wiedziała że gdyby to się nie powiodło nie przeżyłaby.
- Jakie są konsekwencje?
- Nigdy więcej tu nie powrócisz. Jeżeli uda ci się coś zmienić w przeszłości skutek pojawi się teraz. Nikt poza tymi których poznałaś w przeszłości nie będzie cię pamiętał.
Hermiona drgnęła mimowolnie. Rozważyła wszystkie za i przeciw i odparła:
- Kiedy można go wykonać?
- Tylko podczas pełni. Najbliższa będzie za trzy dni. Bądź o północy na tej polanie.
- Oczywiście. Dziękuję wam.
- Zanim wrócisz, chodź ze mną do pałacu. Chcę ci coś podarować.
Obie kobiety ruszyły na wschód, zagłębiając się w gęste zarośla. Nic nie mówiły. Poruszały się bezszelestnie i cieszyły się ciszą i obecnością tej drugiej. Po godzinie marszu ich oczom ukazał się śnieżnobiały pałac. Kobiety pozdrowiły strażników i weszły do środka. Tam udały się do komnat Królowej.
- Poczekaj tu na mnie, moja droga.
Po dwóch sekundach władczyni wróciła.
- To jest list do mnie z przeszłości ode mnie z teraźniejszości. Bez niego wątpię czy tamta ja by ci uwierzyła, kochana a chcę żebyś miała we mnie przyjaciółkę.
- Dziękuję ci Pani.
- Mów mi Flaendidria, proszę. W razie gdyby list nie wystarczył powiedz tamtej mnie, moje imię. Wtedy na pewno ci zaufa.
- To dla mnie zaszczyt Flaendidrio.
-To nie koniec, kochana. Wiem że ludzka pamięć jest ulotna i często zapomina się szczęśliwe przeżycia. I choć twój umysł, pod tym względem jest bardziej podobny do mojego to pomyślałam że mimo wszystko to ci się przyda. Ta kula jest podobna trochę do myślodsiewni. Możesz jej przekazać wszystkie wspomnienia i te dobre i te złe i powrócić do nich w każdej chwili.
- To  niesamowity prezent, nie sadzę żebym była go warta, Flaendidrio.
- Gdybyś nie była, to byś tu teraz nie siedziała. To jest twój osobisty klucz do skrytki w banku Gringotta, nie zgub go.
- Nigdy! Ale to zbyt wiele!
- Ćśśś... Mój ostatni prezent to ta bransoleta. Chciałabym abyś nosiła ją codziennie. Jeżeli kiedyś będziesz w kłopocie ona podpowie ci jakieś wyjście z sytuacji.
- Ach Flaendidrio... Dziękuję. Nawet nie wiem jak się odwdzięczyć...
- Nic nie musisz robić, kochana. Wystarczy że będziesz pamiętać. Mam tutaj jeszcze jedną rzecz. Ten kamień dostałaś od Praojca Lasu, a łańcuszek na którym jest zawieszony pochodzi z jego liści. Noś go zawsze przy sobie. Rozbłyśnie jeżeli będzie grozić tobie albo twoim przyjaciołom niebezpieczeństwo. Ma jeszcze jedną właściwość: jeżeli zamkniesz go w dłoni i pomyślisz życzenie - ono się spełni. Sadzę że powinnaś go odwiedzić, w przeszłości.
- Tak zrobię Flaendidrio.
Trzy godziny później wróciła do Zamku i udała się prosto do gabinetu dyrektora. Zaskoczyła ją obecność całego Zakonu i szpiegów ale nie okazała tego po sobie. Nikt nie zauważył że weszła, więc stanęła z tyłu i słuchała.
- Miło mi, że przyszliście i wiem że macie wiele pytań, więc słucham.
- Czemu nam nie zaufałeś i nie powiedziałeś o swoich szpiegach?
- Ależ Alastorze, to nie była kwestia braku zaufania tylko bezpieczeństwa waszego i ich.
- Kto wiedział?
- Przyjacielu niewiele osób. Ja, Minerwa, Severus, oni sami i... Remus i Tonks. Obydwoje z konieczności.
- No dobrze, dobrze ale jak mogłeś wplątać w to Hermionkę? Przecież to jeszcze dziecko!
- Molly! A Dracon, a Pansy, Blaise i Astoria? A poza tym moja droga...
- Z całym szacunkiem pani Weasley, ja nie jestem małą dziewczynką już od dawna.
- Kochanieńka ledwo co skończyłaś 17 lat! Byłaś przecież nieletnia kiedy zaczęłaś szpiegować!
- To nieprawda. Mam urodziny we wrześniu, a do Hogwartu można przyjść dopiero mając skończone 11 lat. Do tego w młodości byłam dość chorowitym dzieckiem. 17 września tego roku skończyłam 20 lat. To po pierwsze, a po drugie to niech pani i wszyscy tu obecni zapamiętają raz na zawsze: nikt mnie do niczego nie zmuszał. Chciałam pomóc Harry'emu i to zrobiłam. I tyle. Nawet powiem więcej, dyrektor próbował mnie odwieźć od tego pomysłu ale kiedy wiem że coś jest słuszne to potrafię być uparta. Do tego - z całym szacunkiem do wszystkich tu obecnych - sadzę że gdyby nie nasze informacje Voldemort już dawno temu by wygrał.
Zapadła cisza, w końcu odezwał się Syriusz:
- Ja mam pewne pytanie: z jakiej to konieczności Remus i Tonks wiedzieli o szpiegach?
- Teddy to tak naprawdę syn Severusa i Tonks, to oni byli małżeństwem.
Odparł szybko dyrektor. Syriusz uporczywie wpatrywał się w twarz Hermiony.
- A Remus?
- Czemu wiedział? Czy czemu ty nie wiedziałeś? - Hermiona zbliżyła się do Blacka krokiem polującej pantery, brakowało jej tylko ogona kołyszącego się w rytm jej kroków - Pewnie się zastanawiasz, czym ci mogę zagrozić, czyż nie? Myślisz że niczym, ale mylisz się. Znam cię. Całego, na wylot. Wiem na przykład że nasz szanowny, niezwyciężony bohater, Syriusz Black, przestał spać z misiaczkiem mając 13 lat i dokąd nie został wyklęty skarżył się mamusi. Wiem kto był twoją miłością i czemu dała ci kosza. Mam wymieniać dalej? Nie? Więc dalej mam ci wytłumaczyć krok po kroku czemu ty o tym nie wiedziałeś? Nie? No cóż, szkoda... Ktoś jeszcze ma jakieś pytania? Odpowiem na wszystkie.
Przez kilka sekund cisza dźwięczała wszystkim w uszach kiedy nagle odezwał się najmłodszy syn państwa Weasley:
- Zmieniłaś się!
- To nie było pytanie.
Po chwili on podszedł do niej cały czerwony na twarzy i się zapowietrzył. Dosłownie. Próbował coś jej powiedzieć ale jedyne co mógł robić to łapać powietrze. Wyglądał przy tym jak ryba wyciągnięta na brzeg.
- Tak więc może ktoś inny na jakieś PYTANIE do mnie?
Kiedy nikt się nie odezwał dziewczyna ich wyprosiła. I po raz pierwszy nikt nie miał siły się kłócić, po prostu wyszli. Gdy w gabinecie pozostała tylko ona, dyrektor i opiekunka gryfonów brązowowłosa usiadła na fotelu i posłała dwójce dorosłych uśmiech.
- Czy mogłabym tu zaprosić naszych szpiegów? Mam wam coś ważnego do powiedzenia i nie chciałabym się powtarzać.
- Oczywiście moja droga.
Hermiona wyczarowała patronusa o kształcie wilkołaka, pogłaskała** go po łbie i kazała mu  sprowadzić resztę. Po chwili przez kominek przedostali się ich przyjaciele i zasiedli na fotelach które wyczarowała młoda gryfonka.
- Poprosiłam was tutaj ponieważ chciałam wam coś oznajmić. Kiedy byłam w Lesie jego mieszkańcy powiadomili mnie o pewnej... hmmm... chyba przepowiednia będzie dobrym określeniem. Przepowiednia dotycząca mnie. Wszyscy tu obecni wiedzą że Zmieniacz Czasu przenosi w przeszłość, ale dość bliską. Tamte stworzenia zaś znają pewien rytuał który robi to samo ale na większą skalę. W związku z pewną historią wspólnie ustalili że ten czar zostanie zakazany dopóki po wojnie z Tym-który-nie-wie-co-to-miłośc nie pojawi się Córa Natury która straci wszystko. To właśnie ona będzie mogła odmienić czasu bieg i sprawić że w świecie magii zapanuje pokój. Tą dziewczyną jestem ja i już się zgodziłam. Naprawdę chcę to zrobić.
I wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Przy tym wojna z Lordem Voldemortem to była bułka z masłem.


*Drobne wyjaśnienie: cała ta rozmowa w Zakazanym Lesie to moja radosna twórczość 😇 Ojciec - przewodniczący; Pani Fae - królowa elfów; Wielki - przywódca ogrów, olbrzymów, itp.; córka - każdy tak się tam do niej zwracał, ponieważ uważali ją za córę natury;
**Ten dla kogo patronus należał mógł go dotknąć.