25 lut 2016

Bo życie toczy się dalej...

To zupełnie inna miniaturka napisana pod wpływem chwili. Mam nadzieję, że wam się spodoba.



MINIATURKA NUMER DWA
BO ŻYCIE TOCZY SIĘ DALEJ...

Nareszcie wszystko się skończyło. Harry przed chwilą pokonał Voldemorta i teraz przyjmuje uściski od wszystkich. Już mu gratulowałam więc udałam się na poszukiwanie mojego rudzielca. Nie mogłam się doczekać aż w końcu go uściskam.
Opuściłam zbiorowisko przy Wybrańcu używając siły, bo ludzie tak pragnęli się do niego dostać, że nie wypuszczali nikogo. Pokręciłam z politowaniem głową lecz wtedy dotarło do mnie jak zniszczony jest zamek. Niegdyś magiczne sklepienie Wielkiej Sali oczarowywało wszystkich odwzorowanymi obrazami nieba a teraz w powietrzu smętnie wisiały pozostałości świeczek. Sufit i dach ani trochę nie trzymały się w całości. Pył, krew, kurz i odłamki posągów i obrazów walały się po podłodze. Zwały gruzu nie pozwalały swobodnie przechodzić grożąc zrobieniem sobie krzywdy. Aby Hogwart powrócił do stanu sprzed bitwy potrzeba będzie wiele pracy...
Potrząsnęłam jednak gwałtownie głową i pomyślałam, że teraz nie czas na zamartwianie się tym.
- Gdzie on jest... - szeptałam do siebie.
Nigdzie nie mogłam go znaleźć!
Obejrzawszy dokładnie całą Wielką Salę i stwierdziwszy, że go tam nie ma, wyszłam na korytarz. Coraz gorsze myśli przychodziły do mojej głowy. Co jeśli jest ranny? Może on nie... nie... nie... Nie będę o tym myśleć! Ma się dobrze!
Ruszyłam szybkim krokiem przez korytarz na parterze. Mijałam ciała śmierciożerców, olbrzymów i innych stworzeń, które brały udział w walce. Nagle przystanęłam. Gdzieś tam, pod płaszczem jakiegoś zwolennika Voldemorta mignęła mi ruda czupryna. Ruszyłam w tamtym kierunku na drżących nogach.
- Błagam niech to nie będzie on! Niech to nie będzie mój kochany rudzielec!
Ale niestety, to był on... W jego pustych oczach już nigdy więcej nie będzie tych wspaniałych ogników szczęścia, jego wargi nigdy nie rozciągną się w uśmiechu, jego ramiona nigdy mnie nie obejmą, nigdy nie poczuję smaku jego warg, nigdy nie usłyszę jak coś do mnie mówi, bo... on... już... nie... żyje.
Upadłam na kolana obok jego ciała i załkałam.
- Freddie... Freddie, kochanie... Proszę wróć do mnie... Nie zostawiaj mnie samej... Freeeeeddieeeee... - zawodziłam.
Wiedziałam, że jego już nie ma ale nie mogłam i nie chciałam powstrzymywać łez.
W tej sytuacji znalazł mnie George, który gdy zobaczył swojego brata bliźniaka otoczył mnie ramieniem i również się rozpłakał. Po pół godzinie płaczu wspólnymi siłami dotarliśmy do Wielkiej Sali niosąc za sobą trupa.
Potem pamiętam już tylko urywki.
Jak pani Weasley rzuciła się na ciało Freda.
Jak pan Weasley siłą ją odciągnął i uspokajał sam płacząc.
Jak Harry trzymał w ramionach wrzeszczącą i płaczącą Ginny.
Jak Bill rozpaczliwie przylgnął do Fleur.
Jak Charlie, Percy i Ron osunęli się na kolana i szlochali.
Jak George i ja staliśmy i patrzyliśmy na wszystkich z bezgłośnie lecącymi łzami po twarzach.

Minął miesiąc od bitwy i nastał czas pogrzebów. Okropne było to jak wielu ludzi zginęło. Po raz kolejny zakładałam czarne szpilki, sukienkę i perły, po raz kolejny wiązałam włosy w kok. Jednak teraz moje serce rozpadało się na tysiąc kawałków, ponieważ dzisiaj to mój Freddie był chowany.
Moje podpuchnięte oczy od płaczu więcej łez już nie wylewały. Teraz przyszło otępienie.
Usłyszałam pukanie do drzwi łazienki i cichy głos Harry'ego mówiącego, że już czas. Wyszłam, więc z Nory i aportowałam się na cmentarzu. Po raz ostatni podeszłam do trumny i ogarnęłam mojemu ukochanemu jego włosy z czoła.
Potem był pogrzeb. Kilka osób coś mówiło. Ktoś płakał. Ja jedynie stałam.
Kiedy już trumna była w ziemi wszyscy członkowie rodziny wyczarowali nagrobek i każdy dał napis od siebie. I choć ja i Harry byliśmy traktowani jak rodzina to oficjalnie nią nie byliśmy, więc nie mogliśmy tego zrobić.
Potem ludzie zaczęli składać kwiaty, z zapalać świeczki, składać wyrazy współczucia i się rozchodzić.
W końcu nad grobem zostałam ja, pani Weasley i George. Jednak wkrótce Harry wrócił po kobietę i spojrzał na mnie pytająco na co ja pokręciłam głową. Musiałam mu coś jeszcze powiedzieć.
Po kilku minutach odezwałam się zachrypniętym głosem do George'a:
- Mógłbyś mnie proszę zostawić na chwilę samą? Chcę mu coś jeszcze powiedzieć.
Chłopak kiwnął głową i aportował się z cichym pyknięciem. Podeszłam do nagrobka i zaklęciem trwałego przylepca przymocowałam od tyłu kartkę z moim napisem, który brzmiał: Choć życie jest niepewne miłość trwa nadal. Nigdy nie przestanę cię kochać Fredzie Weasley'u.
Wyszeptałam na głos te słowa  klękając na trawie. Położyłam na płycie czarną orchideę i zapaliłam czarną świecę.
- Jest coś co muszę co powiedzieć Freddie - zaczęłam drżącym głosem - Gdybyś żył pewnie byś się z tego cieszył. Jak bardzo mi ciebie brakuje... - na chwilę zamilkłam - Kochanie... Jestem w ciąży. I to twoje dziecko - znów umilkłam - Nie bój się nie zrobię nic głupiego. Chce wychować nasze dziecko i pewnego dnia opowiedzieć mu jak wspaniałym człowiekiem był jego ojciec. Teraz muszę już iść, żeby zadbać o nie. Ale będę przychodzić. Często. Bo wciąż cię kocham. I jedyną osobą, która pokocham poza tobą będzie nasze dziecko. Do zobaczenia Freddie.

Osiem miesięcy później urodziłam małą Freyę. Z wyglądu była idealną kopią swojego ojca. Z charakteru wybuchową mieszanką mnie i jego.

Kiedy Freya skończyła dziesięć lat zapytała się mnie kim jest jej ojciec. Wtedy jej opowiedziałam naszą historię i zaprowadziłam na cmentarz. Zrozumiała wszystko. Załkała i objęła mnie ramionami.
- Mamusiu skoro tak bardzo go kochałaś to jak zdołałaś...
- Dla ciebie kochanie. Gdyby nie ty, dwa dni po pogrzebie odbyłby się kolejny. Kocham cię i zawsze będę. Pamiętaj o tym.
Maleńka kiwnęła główką i wróciłyśmy do domu.
Od tamtej pory raz w tygodniu, w niedzielę razem chodzimy na cmentarz i opowiadamy Freddie'emu historie.

Później Freya poszła do Hogwartu gdzie trafiła do gryfonów.
Skończyła go, tak jak ja, z samymi wybitnymi.
Założyła własną rodzinę.
Ale wciąż raz w tygodniu chodziła ze mną na cmentarz.
Później dołączyły do nas moje wnuczęta, kiedy były na tyle duże by zrozumieć.

Ginny wyszła za Harry'ego i urodziła mu trójkę dzieci.
Percy znalazł sobie kogoś.
Charlie też.
Bill był szczęśliwy z Fleur i gromadką swoich pociech.
Ron ożenił się z Lavender i również ma mnóstwo dzieci.
Molly nie jest już tak szczęśliwa.
Artur nie znajduje już tyle przyjemności w mugolskim świecie.

A ja? Zostałam sama... Chociaż właściwie to nie. Zamieszkałam z George'em. Zostaliśmy przyjaciółmi.
No i cóż... Ciężko mi Freddie. Wciąż pamiętam ciebie i naszą miłość. Brak mi tego.
Ale mimo wszystko wiem, że muszę żyć dla naszej córki.
I dokładnie to robię.
Ale już niedługo. Niedługo się spotkamy.
Jestem stara i zmęczona.
Czuję, że mój koniec jest bliski.

I rzeczywiście. Tej nocy odeszli Hermiona Granger i George Weasley. Oboje umarli we śnie z uśmiechami na ustach. Zostawili po sobie miłość i smutek ale w końcu byli w niebie razem z Fredem, który, jak tylko zobaczył Hermionę, zaczął ją całować. Potem przywitał się z bliźniakiem. I w końcu wszyscy byli szczęśliwi. Opiekowali się z góry swoimi bliskimi. Opowiadali sobie wszystko. Wylali wiele łez podczas powitań z tymi, którzy dawno umarli i tymi, którzy dopiero przyszli. I w końcu cieszyli się absolutnym szczęściem i spokojem.

4 komentarze:

  1. Wow..pierwszy raz coś takiego chyba napisałaś. Piękne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dzięki miszczu... Nie wiem czy mam się obrazić czy to jest komplement...
      A tak btw czytałeś część drugą rozdziału siódmego? I rozdział osiemnasty na moim drugim blogu?

      Usuń
  2. O mamusiu...aż mi się łezka w oku zakręciła <3 :'(. To takie piękne i smutne zarazem. Wzruszyć Lestrange to nie lada zdanie, dlatego bądź z siebie dumna :). Przechodząc do miniaturki:
    Jest naprawdę fantastyczna! Genialna wręcz.
    Pasuje mi tutaj zachowanie George'a i Hermiony. Wszyscy są pogrążeni w bólu, rozumiem. Lecz oni...widać, że przeżywają to najbardziej. Nie dziwię się im, że zamieszkali razem. I rzeczywiście.
    "Tej nocy odeszli Hermiona Granger i George Weasley. Oboje umarli we śnie z uśmiechami na ustach. Zostawili po sobie miłość i smutek ale w końcu byli w niebie razem z Fredem, który, jak tylko zobaczył Hermionę, zaczął ją całować. Potem przywitał się z bliźniakiem. I w końcu wszyscy byli szczęśliwi. Opiekowali się z góry swoimi bliskimi. Opowiadali sobie wszystko. Wylali wiele łez podczas powitań z tymi, którzy dawno umarli i tymi, którzy dopiero przyszli. I w końcu cieszyli się absolutnym szczęściem i spokojem."-najlepszy fragment rozdziału. Dziękuję, że napisałaś coś tak delikatnego i uczuciowego.
    Lestrange

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja dziękuję za taki wspaniały komentarz. Osobiście uważam, że mogło mi to wyjść lepiej.
      I raz jeszcze zapytam: jak tam konkurs?

      Usuń