10 gru 2015

LOVE IS THE ONLY THING STRONGER THAN TIME AND DEATH (H.G+R.L., N.T+S.S. i wiele innych) CZĘŚĆ 1

Tak wiem to nie rozdział, przepraszam ale nie mam na niego weny. Postaram się dodać jakoś niedługo nowy tu i na moim drugim blogu. A czytelników z wattpadem zapraszam na opowiadanie Amaris - Królowa Smoków.
Tak w ogóle to jutro, w sumie już dziś bo 10.12 są moje urodziny, tak więc pierwszą część miniaturki potraktujcie jako prezent urodzinowy. Sadzę że końca następnego tygodnia maks. pojawi się jej druga część.
Miniaturka ta powstała poprzez pewien filmik z YouTube'a: "The Only Treasure • Remus Hermione" autorstwa Eleanor Connelly. Nie wiem czemu, po prostu tak się stało. Obejrzyjcie, jeśli chcecie, jeśli nie to przeczytajcie moją miniaturkę.
Zapraszam!


LOVE IS THE ONLY THING STRONGER THAN TIME AND DEATH...

"Wielka Bitwa skończyła się wygraną Zakonu. Zresztą nie było mowy o innym końcu. Przecież ona, Severus i Dumbledore sami to opracowali. Teraz Severus nie żył. To nie tak miało być. Po co ten głupek uratował jej życie?! Ta Sectumsempra była przeznaczona dla niej... Po jaką cholerę on się poświęcił?! Tonks będzie załamana, jeżeli ona... Nie! Nie wolno ci tak myśleć Hermiono! Ona żyje i ma się dobrze. Tak samo jak Remus. To jego głupie poświecenie i jeszcze głupsze ostatnie słowa: "Hermiono, ty zasługujesz na normalne życie... Powiedz Tonks, że... że przepraszam i że zawsze będę na nią czekać i... i chcę by była szczęśliwa bo... bo ją kocham..." Co jej po czymś takim?!
Jak mogłeś to zrobić Severusie-bezmyślny-Tobiaszu-idioto-Snape?! Jak mogłeś to zrobić jej?! Jak mogłeś to zrobić nam? Przyjacielu..." - takie były myśli Hermiony Granger tuż po końcu wojny z Ridle'em.
Dziewczyna wiedziała że powinna być razem z innymi w Wielkiej Sali, ale nie mogła. Dyrektor i tak sam sobie dobrze poradzi, tak jak zawsze.
Szła przez gruzy Hogwartu, rozmyślając o tym że musi ich odnaleźć. Nie przyjmowała do wiadomości tego co mówił jej rozsądek: że gdyby żyli już dawno temu przyszliby do Wielkiej Sali. On żeby wesprzeć ją, a ona jego. Nie chciała uwierzyć w to co mówiła jej niezawodna intuicja: że oboje są martwi.
Kierowała się na Wieżę Astronomiczną, tam ich przydzielono. Schody i ściany się rozpadały a ona zaczęła biec. Mijała sterty gruzu. Na szczycie zwolniła. Jednak na przekór temu jej serce biło coraz szybciej, uderzenia dźwięczały jej w uszach. Tuż obok jednej ze stert kamieni jej wzrok przyciągnęła ręka. Dłoń którą wielokrotnie trzymała, całowała i ściskała. Dłoń należąca do człowieka, który pokazał jej światło w ciemnościach. Człowieka który ją znał, rozumiał, nie potępiał, kochał, ubóstwiał, pocieszał, rozśmieszał, przytulał, słuchał i pomagał. Człowieka przy którym poznała smak raju, przy którym czuła się piękna i wyjątkowa.
Jak oszalała rozgarniała gruz. Raniła sobie całe ręce, pokrywała się coraz większą warstwą kurzu, a jej ubranie miało coraz więcej dziur, ale nie dbała o to. Liczyło się dla niej tylko to co było pod kamieniami. To co tam znalazła złamało ją.
Najpierw zobaczyła plecy Tonks. Widocznie próbowała go odepchnąć od rozpadającej się ściany. Jej puste oczy były pełne miłości, radości i zgody, a kąciki sztywnych warg wygięte lekko ku górze. Dziewczyna upadła na kolana i zaczęła się trząść. Długo nie mogła się przemóc żeby podnieść ciało Tonks i położyć je obok. W końcu cudem, zdrętwiałymi dłońmi zamknęła jej oczy i położyła ją obok. I zamarła. Nie potrafiła się odwrócić. Nie chciała zobaczyć tego drugiego ciała. Wiedziała kto to ale wciąż wmawiała sobie że to nie on. Po długich minutach, powoli zamknęła oczy i zaczęła przekręcać głowę. Wtedy jej serce ledwo biło, oddech stał się chrapliwy. Otworzyła oczy.
Nagle nie miała czym oddychać. Zaczęła przecząco kręcić głową. Przyłożyła sobie dłonie do ust.
- Nie. Nie, nie, nie, nie... To nie prawda... To nie może być prawda... Nie, nie nie...
Szeptała nie zgadzając się z tym co widzą jej oczy. Wyciągnęła drżące ręce i położyła je na torsie swojego martwego ukochanego. Łzy płynęły po jej twarzy tworząc bruzdy w kurzu a ona wciąż powtarzała swoje nie. Zamilkła. Spojrzała na Tonks, w myślach widziała Severusa, ich razem, obydwoje szczęśliwi z uśmiechniętym synkiem, teraz martwi. Przez nią. Potem Remus i ta jego bezgraniczna duma i szczeniacka radość z niej. To spojrzenie, które mówiło jak bardzo ją kocha, teraz jest puste. I to też jej wina. Szloch wyrwał się z jej ust a łzy pociekły większym strumieniem. Jej dłonie sunęły po martwym ciele Remusa Lupina, by zatrzymać się na jego ramionach. Uniosła jego tors i przycisnęła do siebie, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi. Przez chwilę kołysała się z nim w ramionach, poczym położyła go i zamknęła mu oczy. Szloch wstrząsał jej piersią a łzy zniekształcały głos ale nie zważała na to:
- Przepraszam... Przepraszam. To ja powinnam leżeć na waszym miejscu... Tyle wycierpieliście, zasłużyliście na szczęście... Tak bardzo was kocham... Tonks, muszę ci to powiedzieć. Severus zginął bo mnie uratował. Zanim umarł chciał żebym ci przekazała że on cię kocha i czeka na ciebie i że chce żebyś miała normalne życie... Teraz oboje nie żyjecie... Mały Teddy został sam... Nie powinniście byli umierać! Żadne z was! To powinnam być ja! JA! Jak śmieliście?! Wracajcie! Potrzebuję was... Za co?! ZA CO!? Wiem, nie zasłużyłam na szczęście ale oni tak! Muszą żyć! Ja powinnam być martwa! Ja! JA! Nie oni! To boli! Daj mi umrzeć! Zabij mnie! Ja nie chcę żyć! Nie bez niego!
Powoli położyła głowę na piersi Remusa, jedną ręką obejmując go w pasie, a drugą trzymając dłoń Tonks. Zaczęła bardziej szlochać.
- Przepraszam... Przepraszam! Nigdy nie chciałam żeby ktokolwiek zginął przeze mnie... Przepraszam...
Długi czas klęczała w takiej pozycji.
Potem wyprostowała się wciąż będąc na kolanach. Wplotła sobie ręce we włosy i zacisnęła je w pięści. Łzy wciąż płynęły jej po policzkach, ale już nie szlochała. Przerażającą ciszę rozdarł jej krzyk. Był głośny, przeraźliwy i pełen bólu typowego dla osoby której właśnie rozpadł się świat.

WIELKA SALA
- Albusie!
- Co się stało Minerwo?
- Severus, Remus i Tonks nie żyją a Hermiona zniknęła!
Dyrektor zbladł i zwiotczał.
- Na Merlina... Biedna dziewczyna... Do tego jeszcze Ted... Czas na ujawnienie swoich tajemnic...
- Jesteś pewien że to dobry moment?
- Hermiona poszła ich szukać, a kiedy ich znajdzie na pewno się dowiemy. Sadzę że najlepszym co możemy teraz dla niej zrobić to zostawić ją w spokoju. Trzeba im w końcu uświadomić komu zawdzięczają wolność...
- Tak, masz rację... Chodźmy więc.
Dyrektor wstał, podniósł różdżkę i poprosił o ciszę.
- Posłuchajcie mnie, moi wierni przyjaciele! Każdy z nas stracił w tej wojnie kogoś bliskiego, czasami wiele drogich osób. Każdego z nas dotknęła strata, każdy z nas musiał z czegoś zrezygnować. Doceniam to i bardzo wam dziękuję. Ale nikt nie poświęcił tyle co ci którym zawdzięczamy to że my wciąż żyjemy i zwyciężyliśmy. Tym osobom winniśmy dziękować, moi mili!
W tym miejscu przerwał. Mniej więcej w tym czasie Hermiona wbiegała na szczątki Wieży. Dyrektor widział konsternację na wielu twarzach. Zdumienie powoli wypędzało smutek i zmęczenie, choć to pierwsze wciąż malowało się w oczach. Dwie twarze tylko różniły się od innych: Harry'ego i Ronalda. Tą pierwszą przygniatał smutek i poczucie winy połączone z ulgą, ta druga natomiast była pełna dumy. Był pewien że dyrektor mówi o nim.
- Są to osoby niezwykłe, które zawsze dażyłem ogromnym zaufaniem i szacunkiem. Zdaję sobie sprawę przyjaciele, że nazwiska które zaraz wymienię, są wam znane i macie już wyrobione opinie o tych osobach, jednak ośmielę się poprosić was o odsunięcie ich na bok.
Znów przerwał i powiódł wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych. Wtedy Hermiona odkładała ciało Tonks.
- Przyjaciele! Chciałbym podziękować z całego serca osobom bez których nie byłoby nas tu! Severus Snape! Harry Potter! Lucjusz, Narcyza i Dracon Malfoy! Blaise Zabini! Pansy Parkinson! Astoria Greengras! I... Hermiona Granger!
Na sali zawrzało. Każdy się przekrzykiwał:
- Ależ Albusie! Severus - tak, Harry - oczywiście, ale ci śmierciożercy!? I co do tego ma Hermionka?! (Molly)
- Albusie czy te dropsy całkiem wygryzły ci mózg?! Dziękujesz śmierciożercom! I co do tego ma Granger?! (Moody)
- Nie  śmierciożercom a szpiegom! Na naszą prośbę od długiego okresu czasu infiltrowali popleczników Voldemorta! Każdy z nich poza Potterem, który go pokonał! Czego nie zrobiłby bez nich! Prawdopodobnie żadne z nas nie dożyłoby tej chwili gdyby oni nie zostali szpiegami! (Minerwa)
- CISZA! - krzyknął dyrektor głosem wzmocnionym przez zaklęcie Sonorus - Moi drodzy! Zachowujmy się godnie! Dziękuję im za ich poświecenie i liczne ofiary i moim życzeniem jest żebyście traktowali ich z szacunkiem na jaki zasłużyli! Każdy z nich poza Harry'm był moim szpiegiem w szeregach śmierciożerców, tak Hermiona również. Uczniowie już od dwóch lat infiltrowali tamto środowisko. Hermiona do tego służyła mi radą w wielu działaniach i była nieocenionym strategiem, dzięki niej zyskaliśmy wielu sojuszników.
Zapadła cisza. Każdy kto znał tę dziewczynę nie potrafił pogodzić się z tym co oznajmił im dyrektor. A kto nie znał jej osobiście też nie mógł w to uwierzyć po tym co słyszał na jej temat. Poza tym była przecież przyjaciółką Pottera, szlamą i gryfonką. Jak mogłaby zostać śmierciożerczynią?
- Wiem że może to być dla was ciężkie do przyswojenia i dlatego...
Ciąg dalszy przemowy dyrektora przerwał krzyk Hermiony. Nie wszyscy wiedzieli czyj on jest ale każdy się skulił. Ci którzy wiedzieli zbledli i z krzykiem "Hermiona!" na ustach, wybiegli z sali. A byli to: Albus Dumbledore, Minerwa McGonagall, Blaise, Astoria, Pansy, Draco i państwo Malfoy. Jak jeden mąż rzucili się na Wieżę Astronomiczną. To co tam zastali zaskoczyło ich, choć to mało powiedziane.
Dotarcie na Wieżę zajęło im kilka minut, podczas których Hermiona się pozbierała. Nie było już rozhisteryzowanej dziewczynki, której świat legł w gruzach, a wyniosły Mistrzowski Szpieg kontrolujący każdą emocję i każdy mięsień do perfekcji.
- Hermiono czy... czy wszystko w porządku?
- Głupie pytanie Draco. Wygraliśmy. Wojna skończona, Harry znowu pokonał Voldemorta. Teraz przyszedł czas na odpoczynek, czyż nie?
- Tak, ale jak ty się czujesz?
- Dobrze Blaise. Cieszę się że to koniec. Dyrektorze w czym mogę pomóc?
- Ależ Hermiono...
- Wiele osób jest jeszcze pod gruzami, ludzie nie są już zdolni do jakichkolwiek czynności po zobaczeniu trupów swoich bliskich a reszty nie można tam zostawić.
- Wspaniale. Zajmę się tym.
- Acha i przywódca centaurów prosił żebym ci przekazał że chce z tobą pomówić.
- Dobrze, dziękuję panu, dyrektorze.
Dziewczyna machnęła ręką i oba ciała uniosły się w górę. Lewitowały za nią aż do Wielkiej Sali. Nie zwracając uwagi na panujące milczenie i dziwne spojrzenia, Hermiona złożyła ciała Tonks i Lupina na ziemi i odwróciła się z powrotem do wyjścia. Czując za sobą stadko osób wpatrzonych w nią i podąrzających za nią krok w krok, odwróciła się:
- Panie Malfoy pańskie posiadłości nie ucierpiały w czasie tej wojny i sadzę że czas teraz zrobić z nich użytek. Niech pan zabierze wszystkich na kolację, czy sen do swojego domu.
- Tak to świetny pomysł. Młodzieży, kochanie idziemy, teraz i żadnych ale.
- Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia.
Hermiona przeszła cały zamek wzdłuż i wszerz, do Wielkiej Sali przyniosła jeszcze około 20 ciał martwych osób. Zajęło jej to przeszło trzy godziny. Potem udała się do Zakazanego Lasu. W samym jego środku spotkała Radę Stworzeń*.
- Zbliż się, córko. Czekaliśmy na ciebie.
- Ojcze, Rado. W czym mogę służyć?
- Ty dość już nam służyłaś.
- Nie rozumiem, Pani Fae.
- Nie odtrącamy cię. Chcemy ci pomóc.
- Pomóc? W czym, Wielki?
- Wiemy co poświęciłaś podczas tej wojny i wiemy jak wielka strata cię spotkała. Nie obawiaj się córko, przy nas możesz być sobą.
Na te słowa oczy dziewczyny wypełniły się łzami. Pani Fae objęła ją i pozwoliła jej się wypłakać na swoim ramieniu.
- Płacz córko, płacz. Każdy zasługuje na chwilę wytchnienia. Wiemy że kiedy będziesz z innymi ludźmi będziesz ukrywać swój żal.
Nie płakała długo, ale te chwile przyniosły jej o wiele więcej wytchnienia niż trzy samotne godziny.
- Dziękuję wam.
- Pamiętaj, że zawsze jesteś tu mile widziana, córko.
- Jednak my chcieliśmy powiedzieć ci coś ważnego.
- Co takiego?
- Jest pewien rytuał pozwalający zmienić przeszłość, przenosząc kogoś kilkadziesiąt lat wstecz. Działa mniej więcej jak Zmieniacz Czasu ale na dużo większą skalę.
- Po co mi to mówicie?
- Wiele set lat temu obrzęd ten został zakazany przez panującą wtedy Radę, jednak z przykazaniem że kiedy skończy się wojna z tym który nie wie co to miłość, Córa Natury, która straci wszystko będzie mogła go odprawić.
- Chodzi... Chodzi o mnie?
- Tak.
- Ale...
- Jeżeli wyrazisz zgodę będziesz mogła zmienić przeszłość. Zdusić wojnę zanim jeszcze się zaczęła. Pokonać Toma Ridle'a i sprawić że Harry będzie miał rodziców. Ocalić każdego kto był tobie drogi.
Dziewczyna znieruchomiała. Nie chciała dać się obudzić nadziei, wiedziała że gdyby to się nie powiodło nie przeżyłaby.
- Jakie są konsekwencje?
- Nigdy więcej tu nie powrócisz. Jeżeli uda ci się coś zmienić w przeszłości skutek pojawi się teraz. Nikt poza tymi których poznałaś w przeszłości nie będzie cię pamiętał.
Hermiona drgnęła mimowolnie. Rozważyła wszystkie za i przeciw i odparła:
- Kiedy można go wykonać?
- Tylko podczas pełni. Najbliższa będzie za trzy dni. Bądź o północy na tej polanie.
- Oczywiście. Dziękuję wam.
- Zanim wrócisz, chodź ze mną do pałacu. Chcę ci coś podarować.
Obie kobiety ruszyły na wschód, zagłębiając się w gęste zarośla. Nic nie mówiły. Poruszały się bezszelestnie i cieszyły się ciszą i obecnością tej drugiej. Po godzinie marszu ich oczom ukazał się śnieżnobiały pałac. Kobiety pozdrowiły strażników i weszły do środka. Tam udały się do komnat Królowej.
- Poczekaj tu na mnie, moja droga.
Po dwóch sekundach władczyni wróciła.
- To jest list do mnie z przeszłości ode mnie z teraźniejszości. Bez niego wątpię czy tamta ja by ci uwierzyła, kochana a chcę żebyś miała we mnie przyjaciółkę.
- Dziękuję ci Pani.
- Mów mi Flaendidria, proszę. W razie gdyby list nie wystarczył powiedz tamtej mnie, moje imię. Wtedy na pewno ci zaufa.
- To dla mnie zaszczyt Flaendidrio.
-To nie koniec, kochana. Wiem że ludzka pamięć jest ulotna i często zapomina się szczęśliwe przeżycia. I choć twój umysł, pod tym względem jest bardziej podobny do mojego to pomyślałam że mimo wszystko to ci się przyda. Ta kula jest podobna trochę do myślodsiewni. Możesz jej przekazać wszystkie wspomnienia i te dobre i te złe i powrócić do nich w każdej chwili.
- To  niesamowity prezent, nie sadzę żebym była go warta, Flaendidrio.
- Gdybyś nie była, to byś tu teraz nie siedziała. To jest twój osobisty klucz do skrytki w banku Gringotta, nie zgub go.
- Nigdy! Ale to zbyt wiele!
- Ćśśś... Mój ostatni prezent to ta bransoleta. Chciałabym abyś nosiła ją codziennie. Jeżeli kiedyś będziesz w kłopocie ona podpowie ci jakieś wyjście z sytuacji.
- Ach Flaendidrio... Dziękuję. Nawet nie wiem jak się odwdzięczyć...
- Nic nie musisz robić, kochana. Wystarczy że będziesz pamiętać. Mam tutaj jeszcze jedną rzecz. Ten kamień dostałaś od Praojca Lasu, a łańcuszek na którym jest zawieszony pochodzi z jego liści. Noś go zawsze przy sobie. Rozbłyśnie jeżeli będzie grozić tobie albo twoim przyjaciołom niebezpieczeństwo. Ma jeszcze jedną właściwość: jeżeli zamkniesz go w dłoni i pomyślisz życzenie - ono się spełni. Sadzę że powinnaś go odwiedzić, w przeszłości.
- Tak zrobię Flaendidrio.
Trzy godziny później wróciła do Zamku i udała się prosto do gabinetu dyrektora. Zaskoczyła ją obecność całego Zakonu i szpiegów ale nie okazała tego po sobie. Nikt nie zauważył że weszła, więc stanęła z tyłu i słuchała.
- Miło mi, że przyszliście i wiem że macie wiele pytań, więc słucham.
- Czemu nam nie zaufałeś i nie powiedziałeś o swoich szpiegach?
- Ależ Alastorze, to nie była kwestia braku zaufania tylko bezpieczeństwa waszego i ich.
- Kto wiedział?
- Przyjacielu niewiele osób. Ja, Minerwa, Severus, oni sami i... Remus i Tonks. Obydwoje z konieczności.
- No dobrze, dobrze ale jak mogłeś wplątać w to Hermionkę? Przecież to jeszcze dziecko!
- Molly! A Dracon, a Pansy, Blaise i Astoria? A poza tym moja droga...
- Z całym szacunkiem pani Weasley, ja nie jestem małą dziewczynką już od dawna.
- Kochanieńka ledwo co skończyłaś 17 lat! Byłaś przecież nieletnia kiedy zaczęłaś szpiegować!
- To nieprawda. Mam urodziny we wrześniu, a do Hogwartu można przyjść dopiero mając skończone 11 lat. Do tego w młodości byłam dość chorowitym dzieckiem. 17 września tego roku skończyłam 20 lat. To po pierwsze, a po drugie to niech pani i wszyscy tu obecni zapamiętają raz na zawsze: nikt mnie do niczego nie zmuszał. Chciałam pomóc Harry'emu i to zrobiłam. I tyle. Nawet powiem więcej, dyrektor próbował mnie odwieźć od tego pomysłu ale kiedy wiem że coś jest słuszne to potrafię być uparta. Do tego - z całym szacunkiem do wszystkich tu obecnych - sadzę że gdyby nie nasze informacje Voldemort już dawno temu by wygrał.
Zapadła cisza, w końcu odezwał się Syriusz:
- Ja mam pewne pytanie: z jakiej to konieczności Remus i Tonks wiedzieli o szpiegach?
- Teddy to tak naprawdę syn Severusa i Tonks, to oni byli małżeństwem.
Odparł szybko dyrektor. Syriusz uporczywie wpatrywał się w twarz Hermiony.
- A Remus?
- Czemu wiedział? Czy czemu ty nie wiedziałeś? - Hermiona zbliżyła się do Blacka krokiem polującej pantery, brakowało jej tylko ogona kołyszącego się w rytm jej kroków - Pewnie się zastanawiasz, czym ci mogę zagrozić, czyż nie? Myślisz że niczym, ale mylisz się. Znam cię. Całego, na wylot. Wiem na przykład że nasz szanowny, niezwyciężony bohater, Syriusz Black, przestał spać z misiaczkiem mając 13 lat i dokąd nie został wyklęty skarżył się mamusi. Wiem kto był twoją miłością i czemu dała ci kosza. Mam wymieniać dalej? Nie? Więc dalej mam ci wytłumaczyć krok po kroku czemu ty o tym nie wiedziałeś? Nie? No cóż, szkoda... Ktoś jeszcze ma jakieś pytania? Odpowiem na wszystkie.
Przez kilka sekund cisza dźwięczała wszystkim w uszach kiedy nagle odezwał się najmłodszy syn państwa Weasley:
- Zmieniłaś się!
- To nie było pytanie.
Po chwili on podszedł do niej cały czerwony na twarzy i się zapowietrzył. Dosłownie. Próbował coś jej powiedzieć ale jedyne co mógł robić to łapać powietrze. Wyglądał przy tym jak ryba wyciągnięta na brzeg.
- Tak więc może ktoś inny na jakieś PYTANIE do mnie?
Kiedy nikt się nie odezwał dziewczyna ich wyprosiła. I po raz pierwszy nikt nie miał siły się kłócić, po prostu wyszli. Gdy w gabinecie pozostała tylko ona, dyrektor i opiekunka gryfonów brązowowłosa usiadła na fotelu i posłała dwójce dorosłych uśmiech.
- Czy mogłabym tu zaprosić naszych szpiegów? Mam wam coś ważnego do powiedzenia i nie chciałabym się powtarzać.
- Oczywiście moja droga.
Hermiona wyczarowała patronusa o kształcie wilkołaka, pogłaskała** go po łbie i kazała mu  sprowadzić resztę. Po chwili przez kominek przedostali się ich przyjaciele i zasiedli na fotelach które wyczarowała młoda gryfonka.
- Poprosiłam was tutaj ponieważ chciałam wam coś oznajmić. Kiedy byłam w Lesie jego mieszkańcy powiadomili mnie o pewnej... hmmm... chyba przepowiednia będzie dobrym określeniem. Przepowiednia dotycząca mnie. Wszyscy tu obecni wiedzą że Zmieniacz Czasu przenosi w przeszłość, ale dość bliską. Tamte stworzenia zaś znają pewien rytuał który robi to samo ale na większą skalę. W związku z pewną historią wspólnie ustalili że ten czar zostanie zakazany dopóki po wojnie z Tym-który-nie-wie-co-to-miłośc nie pojawi się Córa Natury która straci wszystko. To właśnie ona będzie mogła odmienić czasu bieg i sprawić że w świecie magii zapanuje pokój. Tą dziewczyną jestem ja i już się zgodziłam. Naprawdę chcę to zrobić.
I wtedy rozpętało się prawdziwe piekło. Przy tym wojna z Lordem Voldemortem to była bułka z masłem.


*Drobne wyjaśnienie: cała ta rozmowa w Zakazanym Lesie to moja radosna twórczość 😇 Ojciec - przewodniczący; Pani Fae - królowa elfów; Wielki - przywódca ogrów, olbrzymów, itp.; córka - każdy tak się tam do niej zwracał, ponieważ uważali ją za córę natury;
**Ten dla kogo patronus należał mógł go dotknąć.

7 lis 2015

V JEDNO SŁOWO POTRAFI KRYĆ W SOBIE WIELE INNYCH.

Witam moich czytelników! Przepraszam że rozdział tak późno ale jestem chora i ciężko się pisze musząc co dwie minuty wydmuchać nos... Ale grunt że jest!
Co do poprzedniego to cóż nawet się cieszę że mi się wykasował bo teraźniejszy wydaje mi się lepszy.
Za błędy ort., int., jęz., etc. w tym i poprzednim rozdziale przepraszam. Poprawię jak najszybciej.
Życzę miłych wrażeń i chęci do składania wielu opinii. :)
Zapraszam!

P.S.
Błędy już poprawione! :)



V  JEDNO SŁOWO POTRAFI KRYĆ W SOBIE WIELE INNYCH.

W chwili gdy ciało dziewczyny pochłonęła błękitna toń oceanu jej umysł się wyciszył. Odeszły przykre wspomnienia obudzone przez Dumbledore'a, zobowiązania do wielu różnych stron i osób, troski o powodzenie różnych planów, zmartwienia dotyczące wrogów i przyjaciół, a nawet świadomość że jeszcze tyle pracy przed nią. Wszystko się wyciszyło. A ona pływała i nurkowała. Widziała rafy koralowe i ławice różnokolorowych ryb, bawiła się z delfinami, szukała  najpiękniejszych muszli, podziwiała koniki morskie i rozgwiazdy. Była zachwycona całą masą kolorów. Czuła się wolna. Jak gdyby mogła popłynąć w nieznane i już nigdy więcej nie  wrócić. Jakby była stworzeniem zrodzonym do podróży, niemogącym znieść jakichkolwiek więzów czy zobowiązań. Stworzona by gonić, poznawać, smakować nieznane.
Bo taka była prawda. Dziewczyna nienawidziła stać w miejscu ale zawsze gotowa była poświęcić siebie i swoje pragnienia dla osób bliskich jej sercu. I choć czuła się jak ranione raz po raz dzikie zwierzę w klatce - nie skarżyła się. Wiedziała bowiem że jej pragnienia nie mają znaczenia przy czymś tak wielkim i wspaniałym jak ocalenie całego świata czarodziejów. Czasami zastanawiała się co by było gdyby nie przyjaźniłaby się z Harry'ym-Wielkim-Zbawcą-Potterem. Czy dyrektor zrekrutowałby ją do Zakonu? Czy byłaby szpiegiem? Pewnie nie. Wtedy mogłaby robić to o czym marzyła: podróżować. Ale jest tak jak jest i przeszłości się nie zmieni. Trzeba ją zaakceptować i żyć z nią.
W tej chwili jej niespełnione marzenie, czyli wolność, dawały jej cztery czynności: pływanie w tym oceanie, czytanie absorbujących ksiąg, jazda konna i szybka jazda motorem lub samochodem.
Owszem lubiła wiele innych rzeczy, które dawały jej poczucie radości ale tylko to potrafiło wypełnić pustkę w jej sercu i duszy.
Korzystała więc z tej chwili spokoju i zatracała się w poczuciu wolności...



DORMITORIUM GRYFONKI,
czyli miejsce w którym nasi trzej 
ślizgoni wpadają 
panikę...

- Nie ma ich już kilka godzin!
- Ależ panie Malfoy dopiero godzinę.
- Dopiero! DOPIERO! Chyba raczej aż! Coś im się mogło stać, mógł je ktoś napaść, może dostały jakimś zaklęciem, albo ktoś je wyzwał na pojedynek, albo - niedaj Merlina! - znalazł je jakiś śmierciożerca!
- Panie Zabini niech pan nie będzie takim pesymistą! Wszystko jest przecież w jak najlepszym po...
- Niech pan się nie waży kończyć tego słowa! Jak może pan mówić "w porządku" o dziewczynie poświęcającej się dla całego świata, który potrafi tylko sławić Wybrańca-Pottera a jej nawet nie podziękuje!
- No tak, no tak... Panie Nott nie chcę żeby o niej zapomniano ale też mam na uwadze jej bezpieczeństwo. Łatwiej jest jej być przykładnym szpiegiem gdy nikt o niej nie wie... O nie...
- CO SIĘ STAŁO!?
- To... to straszne... potworne... niewybaczalne... nie do wyjaśnienia...
- ALE CO!?
- Zapomniałem... zapomniałem moich dropsów!
Słowa tego dropsoholika to był gwóźdź do trumny naszych trzech ślizgonów. Ich myśli nie miały zbyt wesołego charakteru:
ZABINI: Wrrrr... Kiedyś się nie powstrzymam i coś zrobię temu starcowi! Myślałby kto on zapomniał dropsów! Miona i pani profesor się gdzieś błąkają, może wzywają pomocy, może gdzieś walczą samotne i opuszczone, może są ranne, albo coś jeszcze gorszego a TEN TU myśli tylko o tych swoich dropsach!
MALFOY: Nie! To po prostu niemożliwe! Jak, na nieobsrane gatki Merlina i Założycieli ten... ten DROPSOHOLIK ma nas poprowadzić do zwycięstwa?! JAK?! Do tego jeszcze przepadła kobieta która była zdolna go pohamować a wraz z nią - nasza jedyna nadzieja, Hermiona... Jeśli coś im się stanie nie ręczę za siebie!
NOTT: Cóż... Do przewidzenia było że te dropsy w końcu wyżrą mu mózg ale chyba nikt nie spodziewał się że to nastąpi tak prędko. Hermiono, pani profesor! Gdzie jesteście?! Jak udało wam się nie zwariować w jego towarzystwie?! Mam nadzieję że nic wam nie jest i szybko wrócicie. Martwimy się...
Ale ten na pozór zwariowany starzec, dobrze wiedział co robi. Miał jedną wadę: uwielbiał dropsy. I wiedział jakie pogłoski krążą na temat jego miłostki. Potrafił to umiejętnie wykorzystać. Powiedział akurat to zdanie by zobaczyć ich reakcje. I choć z mimiki nic nie mógł wyczytać, to cóż to za trudność delikatnie wślizgnąć się pod tarcze broniące ich myśli.
On, Albus Persival Wulfryk Brian Dumbledore miałby tego nie potrafić? Jedynie trzy umysły nigdy nie stanęły i wiedział że nie staną przed nim otworem. Byli to trzej czarodzieje równi mu mocą, potęgą, wiedzą i zdolnościami: Tom Marvolo Ridle vel Lord Voldemort, Severus Snape i Hermiona Granger. Czasem się zastanawiał kto jest tak naprawdę najsilniejszy z ich czwórki...
Kiedy już ten przebiegły lis przeczytał myśli nowych szpiegów, uśmiechnął się pod nosem. Dokładnie taką reakcję chciał zobaczyć.
W chwili gdy myśli ślizgonów miały przemienić się w słowa ich uwagę zwrócił srebrny kot przechadzający się po stole. Kiedy spojrzeli na niego uważaniej przemówił dobrze wszystkim znanym "nauczycielskim" tonem prof. McGonagall:
- Panowie, przepraszamy za tak długą nieobecność, liczymy że nie martwiliście się zbytnio o nas. Jestem pewna że pokoje w których gościliście są w idealnym stanie, tak jak i wasze nerwy. Pokój Życzeń jest wprost idealnym "wyjściem ewakuacyjnym"! A przynajmniej taka jest nasza opinia. Jeżeli bylibyście łaskawi do nas dołączyć i wypowiedzieć się byłybyśmy niewymownie rade. Hasło to: bezpieczne miejsce dla wielu uczniów. Nie ociągajcie się panowie!
I wtedy kot zniknął zostawiając czterech zakłopotanych, a wręcz przerażonych mężczyzn wpatrzonych w siebie.
Czemu przerażonych? Ponieważ umieli czytać między wierszami, a autorytet zastępczyni dyrektora był ogromny. Tak jak  umiejętność sprowadzania uczniów i nie tylko (właściwie wszystkich mężczyzn) do poziomu zdolności równych umiejętnościom dwuletniemu ledwie dziecku.
Tłumacząc słowa opiekunki Gryffindoru:
"Ha! Martwcie się o nas, z powodzeniem, a my i tak same sobie damy radę! Ostrzegam was: jeżeli dormitorium Hermiony nie jest w idealnym stanie to z wami koniec. Macie się zgodzić na taki plan ewakuacji bo jak nie to sami sobie nad nim myślcie. Nam się tu podoba! I ruszcie swoje tłuste zadki! Teraz wasza kolej spalić trochę kalorii! Raz, raz!"
Nie minęły dwie minuty a pokój Hermiony lśnił niczym lustro. Brudne talerze zniknęły, kominek został wyczyszczony, a meble poustawiali tak jak stały na początku. Zmienili nawet kwiatom wodę i oczyścili świeczniki z wosku.
Następnie dyrektor schował notatki, z którymi już zdążył się zapoznać i poszli do Pokoju Życzeń. Dracon przeszedł przed ścianą trzy razy i wypowiedział hasło. Od razu weszli przez drzwi które im się ukazały, zapalili różdżki i ruszyli w dalszą drogę.
Dyrektor szedł pierwszy i kiedy napotkali tą nagłą zmianę podłoża jakimś cudem zanim runął w dół zdążył złapać Blaise'a idącego lekko za nim po prawej stronie. Zdezorientowany ślizgon kiedy poczuł że leci w panice złapał Teodora, który szedł po jego lewej stronie. Zanim Malfoy zdążył się zorientować co się dzieje dłoń Notta pociągnęła go za pozostałymi.
Ach jak oni krzyczeli, jak piszczeli! Nieważne jak akurat wyglądała zjeżdżalnia po której się przemieszczali, ich okrzyki niosły się echem po tunelu. Kiedy dotarli do końcowego etapu szybkiej wycieczki dźwięki wydobywające się z ich ust stworzyły sensowny wyraz:
- MAAAAAAAAAAAAMUSIUUUUUUUUUU RATUUUUUUUUUUUUUUUUUUJ!
Mieli szczęście że ich krzyków nie było słychać ani w Hogwarcie ani na plaży.
Po chwili krótkiego lotu mocno uderzyli tylnymi aspektami osobowości o ziemię. Ich miny były wtedy tak piękne że naprawdę szkoda iż nauczycielka transmutacji nie wyskoczyła nagle z nikąd, z aparatem  fotograficznym w ręku i zaśmiewając się do rozpuku nie zaczęła im robić zdjęć. Byłyby one świetnym materiałem do pocieszenia Hermiony w późniejszych chwilach, które niestety miały przyjść niedługo...
Potrzebowali około dziesięciu minut by się pozbierać i wyjść z szoku. Dopiero po upływie tego czasu zauważyli drzwi. Wstali z ziemi i zaczęli je otwierać. Kiedy ustąpiły zobaczyli coś co uznali za najpiękniejsze miejsce na świecie.
Młodzi zdjęli buty i ruszyli w stronę sylwetki jednej z kobiet którą od razu zauważyli. Ona również poczuła ich obecność tak jak i Hermiona.
Dziewczyna po prawie 45 minutach pływania miała całe pomarszczone ręce i stopy ale nie przejmowała się tym. Poszła do nich boso z mokrymi lokami opadającymi na plecy i przesiąkającymi cienki materiał pospiesznie narzuconej sukienki. Gdy się spotkali posłała im nie wymuszony, radosny uśmiech pełen spokoju tak dawno nie widzianego na jej twarzy że automatycznie odpowiedzieli jej tym samym. Właśnie w tamtej chwili zapadła nieodwołalna decyzja o uczynieniu tego miejsca schronieniem dla najmłodszych po to by, choćby nawet do pracy, ta dziewczyna przychodziła tam i się uśmiechała.
Czyż to nie dziwne ile może zdziałać jeden człowiek? I ile może znaczyć coś z pozoru tak normalnego? Jak to się stało że ta kobieta połączyła tak różnych ludzi troską o swoje dobro? Jak było możliwe jej poświęcenie? Jak ona, pomimo tylu krzywd, potrafiła wciąż obdarzać innych miłością? Jak zdołała wybaczyć synom tych, którzy krzywdzą ją teraz i jednocześnie osobom, które same z siebie ją poniżały i wyśmiewały? I cóż oni mogą zrobić by się jej odwdzięczyć? Nigdy przecież nie dowiedzą się co ona przechodzi na tych tajnych zebraniach, jak ją traktują, do czego jest zmuszana. Nigdy się nie dowiedzą co poświęciła by ich ratować. Cóż więc znaczy obietnica tego małego kawałka jej "raju" szczególnie że był on idealnym miejscem do zorganizowania tu przystani dla tych zbyt młodych by walczyć.
- Trzeba by było tylko postawić tutaj jakiś dom, zaopatrzyć go w jedzenie i  rzucić kilka zaklęć ochronnych. Przydałoby się jeszcze dziś obejść jakąś część terenu żeby zobaczyć jak daleko sięga. Ale co ty o tym sądzisz Albusie?
- Uważam że to będzie dobre miejsce, tylko droga do niego...
- To nie problem.
- A woda? Co jeżeli...
- Och nie, woda... woda jest bezpieczna.
- No cóż, skoro tak to nie widzę przeszkód żeby w tym miejscu umieścić uczniów.
- To świetnie. Dokończmy więc zebranie. Albusie co postanowiłeś w sprawie nowych rekrutów?
- Sadzę że panny Patil, Lovegood, Weasley i Chang oraz panowie Weasley, Potter i Longbottom będą naszymi nowymi nabytkami.
- Mam rozumieć że chodzi ci o Freda, Georga i Rona, tak? Bierzesz mnie również pod uwagę, prawda?
- Oczywiście. Reszta ich rodziny jest już w Zakonie. Tylko czy to dobry pomysł?
- Pani Weasley będzie bardzo głośno oponować. Sadzę że już o tym rozmawialiśmy. A poza tym to będzie podejrzane kiedy dwie trzecie Złotej Trójcy będą w Zakonie a ja nie.
- Może Artur jej uświadomi że tak trzeba. Zgoda choć dalej uważam...
- Hah! Już chyba prędzej posłucha Tonks. Minerwo czy ty i reszta nauczycieli patrzyliście wśród uczniów?
- Tak ale za każdym razem to był...
- Jesteście pewni? Masz ich nazwiska?
- Tak, ale my ich dokładnie sprawdzaliśmy...
- Czy prof. Snape zgadzał się z wami?
- Nie co do wszystkich.
- Chciałabym poznać nazwiska tych uczniów w stosunku do których miał odmienne zdanie.
- Dobrze. Jutro ci je dam.
- Dziękuję. Chłopaki Czarny Pan was dziś nie wzywał, prawda?
- Nie.
- Wasze zebranie będzie pewnie jutro lub pojutrze. Mówię wam to żebyście się przygotowali. Wiecie czy wasi rodzice mieli zlecone jakieś zadania i czy je wykonali?
- Chyba nie...
- No cóż, lepiej dla was żeby albo nie mieli albo wykonali. Pewnie dostaniecie na tym zebraniu jakieś zadania. Chciałabym żebyście mnie zawiadomili kiedy będziecie opuszczać zamek, dobrze?
- Tak.
- Czy zostało nam coś jeszcze na dzisiaj... Ach! Kiedy Albusie?
- Jak uważasz moja droga?
- Piątek. Im później tym lepiej. W sobotę jest wyjście do Hogsmeade więc jest jakaś szansa że nie wykrzyczą tego na środku Wielkiej Sali. Ktoś, coś?
- Hermiono my mamy dwie przyjaciółki...
- Astoria Greengras i Pansy Parkinson, wiem Blaise. Jak sadzę chcieliście  prosić o wtajemniczenie ich, czyż nie?
- Nie do końca. Raczej o ochronę.
- Jakiego rodzaju?
- Nie są śmierciożerczyniami i raczej nie będą ale mogą nam służyć wiedzą z pewnych spotkań...
- Taak, masz rację. Wieczorki u Parkinsonów i Greengrasów to już legenda i ja na nie mogę pójść albo w charakterze osoby towarzyszącej albo atrakcji co nie daje mi dostępu do... powiedzmy do głównej części spotkań. Chcecie żebyśmy im powiedzieli o Zakonie, wykorzystali ich wiedzę a w zamian?
- Zapewnili im ochronę na czas bitwy. One nie chcą być po stronie Vol...
- Szsz... Nie tu, nie to imię... Jesteście co do tego pewni?
- Hermiono my, nauczyciele braliśmy je pod uwagę, a gdy je odrzuciliśmy Severus protestował dość... gwałtownie.
- Dziękuję Minerwo, a co ty sądzisz Albusie?
- Skoro Severus nie wyraził obiekcji, wręcz przeciwnie to trzeba to będzie zrobić.
- Mogę być przy tym?
- Oczywiście. Pojutrze, w moim gabinecie, bądź o 20:20.
- Dobrze, ale proszę was niczym się nie zdradźcie chłopaki. Dochodzi dziesiąta nie ma co tu dzisiaj więcej robić. Myślę że powinniście już wracać.
- A co z terenem?
- Zajmę się tym niedługo.
- Ty nie wracasz?
- Ja tu posiedzę. Tylko chwilę.

2 lis 2015

IV KAŻDY CZŁOWIEK POTRZEBUJE CHOĆ CHWILI ODPOCZYNKU

Oto rozdział IV. Treść na pewno różni się od tamtego bo piszę je na bieżąco. Dziękuję raz jeszcze Lestrange za kopniaka i postaram się jej nie zawieźć.
Zapraszam

IV   KAŻDY CZŁOWIEK POTRZEBUJE CHOĆ CHWILI ODPOCZYNKU

Minęło piętnaście minut od jej ostatniej lekcji tego dnia a dziewczyna już zaszyła się w bibliotece. Siedziała przy najbardziej ukrytym stoliku otoczona murami z ksiąg. Na początku jej edukacji sama kilka razy nie mogła znaleźć tego miejsca. Było perfekcyjnie ukryte. Pierwszą przeszkodę stanowił cały rząd półek z książkami o wróżbiarstwie. Z powodu nauczycielki tego przedmiotu nikt się tam nie zapuszczał. A nawet jeśli jakiś desperat się znalazł to i tak nie zakłócał jej spokoju. Czemu? Za książkami o  znienawidzonym przez uczniów przedmiocie był dział Ksiąg Zakazanych, pilnie strzeżony przed nieproszonymi, ciekawskimi nosami przez zawieszony na szyi pani Pince klucz. Nasza bohaterka już pierwszego dnia w Hogwarcie obejrzała sobie dokładnie te drzwi i obracając się do tyłu zauważyła jakiś błysk światła w ciasnym przejściu. Zdziwiła się niezmiernie widząc stolik i okno a wokół cztery regały ustawione tak żeby nie dopuścić tam nikogo inną drogą ale równocześnie tworzące dużą przestrzeń wokół blatu. Co ciekawe wszystkie książki ustawione na nich choć traktowały o różnych dziedzinach magii nierzadko poruszały też ich czarną stronę. Czarnomagiczne eliksiry, czarnomagiczna transmutacja, czarnomagiczne zwierzęta i rośliny, a nawet czysta czarna magia.
Jej świat. Jej azyl.
Uczyniła jednak w jego wystroju drobne zmiany: powiększyła okno i parapet, dodała ze dwie poduszki i poustawiała w kilku miejscach świece.
Czasami siadała sobie na poduszkach na parapecie i patrzyła się w dal. Kiedyś snuła wtedy marzenia, później rozmyślała o pomocy Harry'emu, a teraz o wolności.
Dzisiejszego dnia jednak jej pióro pilnie skrobało po pergaminie. Hermiona odrabiała prace domowe. W tej chwili była na początku pisania eseju dla prof. McGonagall na temat transmutacji międzygatunkowej. O 18:00 czyli dokładnie dwie godziny po zakończeniu lekcji dziewczyna postawiła ostatnią kropkę na wypracowaniu dla prof. Snape'a o wszystkich odmianach mordownika. Usatysfakcjonowana schowała go do torby i na jego miejsce wyjęła swoje notatki. Gruby zeszyt zaczarowany tak żeby nikt poza nią nie mógł przeczytać jego treści służył jej w badaniach od strony teoretycznej, które wykonywała w bibliotece.
Czas miał a ona pogrążona w badaniach nie przejmowała się tym. Widocznie zapomniała o wieczornej kolacji pochłonięta studiowaniem coraz to nowszych problemów.
Nagle jej zegarek, konkretniej alarm w nim, uświadomił ją że jest godzina 19. Dziewczyna zerwała się z krzesła niczym oparzona i tylko szacunek do książek i bibliotekarki powstrzymał ją przed szaleńczym biegiem którym puściła się już w korytarzach.
Po drodze zawołała Zgredka i poprosiła o kolację dla sześciu osób do jej dormitorium. Gdy dotarła do swojego pokoju ruchem różdżki rozpaliła w kominku biegnąc do swojego laboratorium po potrzebne notatki. Położyła je na jednym z foteli i pognała do łazienki w międzyczasie przywołując do siebie wybrane wcześniej ubrania.
Wskoczyła szybko pod prysznic po czym upięła włosy w eleganckiego koka, przypudrowała się delikatnie i wytuszowała rzęsy. Na końcu włożyła malinową sukienkę z wcięciem w pasie i krótkimi rękawami, sięgającą kolan i beżowe szpilki.
Ledwo zdążyła stanąć przy kominku gdy jej goście zapukali do drzwi.
- Zapraszam!
Pierwsza weszła prof. McGonagall czarnej szacie, za nią dyrektor w chyba najbardziej krzykliwym ze swoich strojów w kolorach wściekłej pomarańczy i mdło jasnego fioletu, następnie Dracon w czarnych spodniach i błękitnej koszuli, Zabini w zielonej koszuli i również czarnych spodniach, a na końcu Teodor w czarnych spodniach i koszuli o tym samym kolorze.
Usiedli wygodnie a na stole pojawiła się kolacja. Gdy jedli nauczycielka transmutacji zaczęła rozmowę:
- Hermiono kiedy znów uraczysz nas jakimś swoim daniem?
- Obiecuję przygotować kolację świąteczną Minerwo.
- Mam nadzieję moja droga! Tamte ciasteczka były naprawdę przepyszne.
- Czy dobrze rozumiem że chciałabyś ich jeszcze raz szkosztować Albusie?
- Nie tylko one moja droga! To co robisz w kuchni to prawdziwe czary!
- Dziękuję wam za tyle komplementów, ale nie przesadzajcie!
Gdy "nowym" wytłumaczono że chodzi o wspaniały dar Hermiony do gotowania i jak się o nim dowiedzieli na ich twarzach pojawiły się złośliwe uśmieszki.
- Powiedz nam Hermioneczko, jak długo musiałaś gotować śmierciożercom żeby wypuścili cię do wewnętrznego kręgu?
- Ależ Blaise! W przeciwieństwie do ciebie ja nie uciekam się do podobnych sztuczek.
- Doprawdy Hermioniusiu? Jakoś ci nie wierzę. Powiedz jakie to dania uwielbia to środowisko?
- Och sadzę że twoje delikatne uszęta by tego nie zniosły Dracusiu.
- Nie bądź taka Hermisiu! Jak zaczęłaś to skończ!
- No już dobrze Teosiu! Skoro tak ładnie prosisz. Oni uwielbiają ciasto złożone z trzech szklanek szaleństwa, sześciu łyżek ślepego  posłuszeństwa, dwóch szczypt hipokryzji i czterech garści okrucieństwa!
Na kilka sekund zapadła głucha cisza, po czym rozległy się serdeczne wybuchy śmiechu.
Gdy już się uspokoili Hermiona z poważną miną podała dyrektorowi plik kartek.
- Na co macie ochotę? Kawa, herbata, wino, whisky... - spojrzała na notatki i swoich gości, cicho westchnęła i wyszeptała - whisky... dużo whisky...
I wtedy rozpoczęła się ta mniej przyjemna część zebrania.
- Dyrektorze co z nowymi zwolennikami?
-  Zastanawiałem się olbrzymami, wilkołakami, wampirami i Zakazanym Lasem, tylko nie jestem pewien kogo mam posłać do ruch dwóch ostatnich.
- Olbrzymy - Hagrid, wilkołaki - Lupin, zostaw mi Las.
- Jesteś pewna?
- Minerwo robiłam gorsze rzeczy i wiesz o tym. Wampiry... wampiry... wampiry... Mam! Syriusz!
- Ale Harry...
- Minerwo sami narzekaliście że okropnie trudno nad nim zapanować teraz, kiedy nie jest wysyłany na żadne misje. U wampirów będzie względnie bezpieczny, bo Czarny Pan nie szuka u nich przynajmniej na razie swoich sprzymierzeńców. Wyszaleje się, poczuje się potrzebny i wróci do Harry'ego w nienaruszonym stanie. Misja potrwa dwa, trzy miesiące czyli wystarczająco dużo czasu żeby potem...
- Z powrotem pozwolił się trzymać z dala od głównego nurtu wydarzeń i dzięki temu pozostanie bezpieczny! Jesteś genialna, moja droga!
- Dziękuję Albusie.
Przez chwilę zapanowała cisza. Każdy obecny w pokojach gryfonki patrzył się na nią: z dumą, podziwem, radością... a ona skromnie spuściła wzrok by nikt nie widział szczęścia w jej oczach. Bo, choć była wojna, poczuła że w końcu znalazła sprzymierzeńców doceniających jej inteligencję i rozum, zyskała przyjaciół, kogoś w czyim towarzystwie w końcu mogła być w pełni sobą...
Lecz sielanka ma to do siebie, że szybko się kończy i trzeba powrócić do ponurej rzeczywistości:
- Moja droga czy wydarzyło się coś nowego na dzisiejszym...
- Nie.
Jej stanowcza odpowiedź i specyficzny błysk w oczach nie zachęcał do podejmowania tego tematu więc Dumbledore z westchnieniem zmienił go.
- Co z planem ewakuacyjnym?
- Myślałam nad tym i jedyne co mi przychodzi do głowy to Pokój Życzeń.
- Sprawdziłaś to?
- Jeszcze nie.
- Pójdziesz teraz?
- Oczywiście. Minerwo?
- Tak, tak.
- Wy w tym czasie zapoznajcie się z moimi notatkami i nie zdemolujcie mi dormitorium.
Hermiona rzuciła na siebie i nauczycielkę zaklęcie niewidzialności i obie kobiety ruszyły w drogę. Przed ścianą uczennica przeszła trzy razy myśląc: "bezpieczne miejsce dla wielu uczniów". Przed nimi pojawił się tunel. Bez chwili namysłu weszły do niego. Zaraz za nimi przejście się zamknęło i zrobiło się ciemno.
Odczarowane spojrzały po sobie i zapalając różdżki ruszyły. Nie było już odwrotu.
Długo szły, raz w górę to znów w dół, po schodach, kamieniach, po prostej drodze lub z zakrętami tak ostrymi że nie widać było dalszej części tunelu. 
Aż w pewnej chwili ziemia usunęła im się spod nóg. Wydały z siebie okrzyki przerażenia. Przez chwilę bezwładnie spadały by mocno uderzyć o pochyłą powierzchnię. Zaczęły zjeżdżać w dół. W tamtej chwili dziewczyna ucieszyła się że zmieniła swój strój na bluzkę, spodnie i trampki.
Obie kobiety w przerażeniu schwyciły się za ramiona i krzyczały nabierając coraz większej prędkości. Nagle weszły w ostry zakręt. Zamknęły oczy i wydały z siebie jak dotąd najbardziej przenikliwy i najgłośniejszy dźwięk. Jednak nie wiedziały że najgorsze dopiero przed nimi. Po chwili je otworzyły i odrobinę się uspokoiły widząc dobrze im znana równię pochyłą. Z każdą sekundą ich prędkość rosła a palce zaciskały się coraz mocniej. Nagle ujrzały przed sobą prawie pionową ścianę w górę. Spojrzały po sobie i krzyknęły jednym głosem:
- ZGINIEMY! MERLINE RATUNKUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!
Zamknęły oczy, szybkość traciły szybciej niż ją zyskiwały, aż w pewnej chwili się zatrzymały. Przekonane że nie żyją ostrożnie otworzyły oczy. Widząc siebie tylko trochę poobijane, ale żywe rozpłakały się ze szczęścia i padły sobie w ramiona.
Gdy trochę się uspokoiły rozejrzały się po otoczeniu. Ich wzrok przykuły grube i wielkie, drewniane drzwi. Podeszły do nich i pchnęły. Zachęcone dźwiękiem jakie wydawały w otwarcie ich włożyły całą swoją siłę.
Kiedy już dokonały tego czynu ich oczom ukazało się morze piasku. Miękkiego niczym satyna i delikatnego jak jedwab. Kilka set metrów od nich był jakiś zbiornik wodny a tuż nad nim wisiało zachodzące słońce.
Obie zdjęły obuwie i ruszyły w tamtym kierunku. Zmęczone, postanowiły że istota usiądą na jednej z wysp. Młoda kobieta zamieniła swoje trampki na ogromny koc w kratę, na którym spoczęły z przyjemnością.
W stroju Hermiony dokonała się kolejna zmiana: na stroju kąpielowym miała sukienkę letnią w kwiaty.
- Ta woda... Chciałabym w niej popływać...
- Więc idź.
- Nie mogę... Powinnyśmy wracać...
- Idź. Wyślę patronusa do reszty żeby tu przyszli.
- Dziękuję ci.
Hermiona spojrzała na starszą kobietę z wdzięcznością tak wielką że serce opiekunki gryfonów i tak wypełnione miłością do niej, pokochało ją na nowo. Dziewczyna z uśmiechem zbiegła do wody. Pilnując by jej opiekunka nie zauważyła licznych blizn zrzuciła sukienkę i wskoczyła do ciepłego oceanu. W tym samym czasie srebrny kot Minerwy zarazem uspokoił i zaniepokoił resztę towarzystwa czekającego w dormitorium gryfonki. 

30 paź 2015

Nie ma to jak usunąć sobie cały rozdział... Po prostu masakra... Chciałam jutro lub w niedzielę dodać nowy a teraz jeszcze muszę od nowa napisać IV... Ale dam radę!
Dziękuję ci Lestrange za kopniaka i wiesz mi ja tej blog doprowadzę do końca! I on będzie dłuuuuuugi, bardzo długi...
Przepraszam za ten chaos ale to wszystko przez szkołę, jestem padnięta...
Przy okazji zapraszam na mojego drugiego-pierwszego bloga na nowy rozdział...
Dobranox...

28 lip 2015

ZMIANY NA BLOGU! Więcej w środku.

Od piątku 31.07.2015, tj. za cztery dni, blog zostaje przeniesiony na adres fremione-jestes-dla-mnie-wszystkim.blogspot.com
Jeżeli kogoś zaineresowałam stylem i pomysłem, niech wpada, jeśli natomiast zaglądał tu tylko by przeczytać o parringu teomione to czas się pożegnać. Nie ma wiele wejść, komentarzy jak na lekarstwo, i fakt że Pan Wena na parring teomione ode mnie odszedł wcale nie zachęcają do dalszego pisania. Przepraszam wszystkich za to, ale tak bywa.
Bardzo podoba mi się jednak pomysł szpiegostwa Hermiony i nie chcę kończyć tak tego bloga. Skończę go tylko pod innym adresem i parringiem prowadzącym. (Czemu prowadzącym? Bo, choć wy o tym jeszcze nie wiecie, ją mam już plany co do reszty bohaterów opowiadania.) I tyle. Fabuła pozostaje niezmienna, a przecież to właśnie ona jest najważniejsza.
To tyle jeśli chodzi o zmiany.
Żegnam, lub do przeczytania
Kotka!

P.S.
Jak da się zauważyć blog już jest pod danym adresem, tak więc chciałabym oficjalnie powitać wszystkich, starych (jeśli tacy są) i nowych czytelników. Mann nadzieję że zostaniecie tu do końca i zostawicie po sobie ślad w postaci komentarzy. Życzę dużo wrażeń podczas lektury! :)

23 lip 2015

III JEŻELI CZŁOWIEK UKRYWA SWOJĄ KRZYWDĘ PRZED OSOBAMI KTÓRYM NA NIM ZALEŻY TO ZNACZY ŻE ON TEŻ SIĘ O NIE TROSZCZY

Przepraszam wszystkich czytelników za tak długą nieobecność, na tym jak i na drugim blogu. Tak teoretycznie mam wakacje ale miałam ogrom spraw na głowie, mam też życie poza blogiem i nie pomagają wakacje Pana Weny. Cholernie tęskniłam, a wy? Mam nadzieję że ten rozdział wam to zrekompensuje. Niestety nie obiecam wam dokładnej daty publikacji nowego rozdziału. Postaram się to zrobić jeszcze przed pierwszym sierpnia. Jutro pojawi się też rozdział na moim drugim blogu wraz z miniaturka dla Juli S.
ZA PIERWSZY KOMENTARZ POD TYM POSTEM MINIATURKA Z DEDYKACJĄ Z WYBRANYM PARRINGIEM NIE TYLKO Z HP, OCZYWIŚCIE JEŚLI ZNAM.
Życzę miłej lektury.
Wasza Kotka! 


III JEŻELI CZŁOWIEK UKRYWA SWOJĄ KRZYWDĘ PRZED OSOBAMI KTÓRYM NA NIM ZALEŻY TO ZNACZY ŻE ON TEŻ SIĘ O NIE TROSZCZY.

- Ja także już pójdę Albusie, Minerwo. Gdyby plany się zmieniły dam wam znać przez patronusa, a wy poinformujecie Zabini'ego, Notta i Malfoy'a, dobrze? Nie chcę im go pokazywać.
- Ale jadłaś już coś prawda, kochana?
- Tak Minerwo, dziękuję za troskę. 
- Dobrze więc, idź. 
- Do widzenia.
Dziewczyna chwyciła torbę i wyszła, a raczej wyślizgnęła się z gabinetu dyrektora. Tuż po zamknięciu drzwi znikła Lodowa Królowa a na jej miejscu znów była Mała-Panna-Wiem-To-Wszystko-A-Nawet-Jeszcze-Więcej-Granger.
W jej równe dotąd kroki wdarła się niezdarność, zaburzenia rytmu i potknięcia charakterystyczne dla osób nieobytych z aktywnością fizyczną, ramiona i plecy się zgarbiły, po ustach błąkał się lekki uśmieszek, a w oczach tańcowały radosne ogniki. A były to tylko zmiany które zaszły w związku z jej zdolnościami aktorskimi. Dochodziło do tego jeszcze skomplikowane zaklęcie makijażowe, które jej paznokciom nadawało wygląd długo obgryzanych i dzięki któremu włosy wyglądały na jeszcze bardziej nieopanowane.
To już był jej nawyk. Nawet nie. To był jej ratunek. Musiała grać żeby przeżyć.
Kierowała się na Wieżę Astronomiczną. To było jedno z "jej" miejsc, do pozostałych zaliczały się: biblioteka, hogwarcka kuchnia, jej pracownia i laboratorium oraz, co może wydawać się zaskakujące, Zakazany Las. Las był za daleko, u skrzatów już była, biblioteka na czas posiłków była zamknięta, gdyby poszła do pracowni czy laboratorium nie wróciłaby na lekcje, a z Wieży był tak niesamowity widok. Zresztą lubiła tam przebywać. To ją uspokajało i wyciszało.
Za każdym razem gdy wchodziła po schodach prowadzących na jej szczyt myślała jak łatwo byłoby po prostu skoczyć. Odciąć się od ponurej rzeczywistości, zapomnieć o okropnych przyrzeczeniach i obowiązkach. Nawet jeżeli po śmierci miałaby już nie istnieć. Nie obchodziło to jej. Liczył się tylko brak uczuć i niemożliwość zranienia w jakikolwiek sposób. Zawsze jednak przychodziło opamiętanie. Wiedziała że bez niej mają 90 procent szans na przegraną w tej wojnie. Do tego otrzymaną ogromnym kosztem.
Biorąc pod uwagę stan Zakonu i zasadę Dumbledore'a: po co komu notatki skoro mam doskonałą pamięć, dziewczyna dziwiła się jak przetrwali dotychczas. Starała się im pomóc jak tylko mogła nie spalając swojej przykrywki. Podsuwała w różny sposób, różne pomysły, różnym członkom Zakonu, a na spotkaniach z Albusem i Minerwą omawiała strukturę Zakonu i wprowadzała zmiany w życie. W między czasie uczęszczała na spotkania śmierciożerców, uczyła się, odrabiała prace domowe, zajmowała się przyjaciółmi i wypełniała jeszcze jedno zobowiązanie. I tak miesiąc za miesiącem, tydzień za tygodniem, dzień za dniem, godzina za godziną, minuta za minutą i sekunda za sekundą.
Delikatne skrzypnięcie drzwi i podmuch wiatru powitały Hermionę na szczycie Wieży. Brązowowłosa podeszła do barierki, oparła na niej łokcie, wychyliła za nią górną połowę ciała i zamknęła oczy. Nie myślała o niczym, po prostu wsłuchiwała się w wiatr i odgłosy przez niego przyniesione. Cieszyła się samotnością.
W pewnej chwili z pomiędzy warg dziewczyny wymknęło się westchnienie i kilka sekund później, a minutę przed lekcją, Hermiona wyprostowała się. Wzięła torbę zostawioną koło drzwi i udała się pod salę od transmutacji. Weszła do niej jako ostatnia i zajęła swoje zwyczajowe miejsce. Wyjęła z torby podręczniki i otworzyła je na odpowiednim temacie. Harry i Ron nawet nie zdążyli się odezwać, bo do sali od razu weszła profesor McGonagall i zaczęła prowadzić lekcję. Przez całą godzinę dziewczyna pilnie notowała i nie podnosiła wzroku znad pergaminu, bo choć temat był jej znany opóźniało to kłótnię z chłopakami. Harry poszedł jej na rękę i usiadł pomiędzy nią a Ronem. Oboje wiedzieli że to rudy z ich trójki jest najbardziej porywczy, a przecież nie chcieli skandalu w klasie.
Gdy zadzwonił dzwonek dziewczyna spakowała się jako pierwsza i zaczęła rozmawiać o czymś z nauczycielką. Chłopcy nie zwracając na nią uwagi wyszli z sali. Jej plan był prosty: unikać ich i dopiero gdy będą w Pokoju Wspólnym prawie sami, podejść do nich i najprawdopodobniej rozpętać awanturę na skalę światową, oczywiście nie zapominając rzucić Silencio... Chociaż mogła się domyślić, że jej się to nie uda.
Ostatnia lekcja przed przerwą obiadową, czyli zaklęcia z puchonami. Dzwonek. Kolejna rozmowa z nauczycielem w oczekiwaniu na opuszczenie sali przez chłopaków. Tym razem jednak nie miała przerwy pięciominutowej, tylko półtoragodzinną. I musiała zjeść coś bo żołądek już jej dawał znać, ale wiedziała że w kuchni nic nie dostanie właśnie przez obiad. Chcąc, nie chcąc musiała więc pójść do Wielkiej Sali. Udała się tam jakieś dwie minuty po swoich przyjaciołach. Kiedy oni usiedli na swoich miejscach, czyli gdzieś tak w połowie stołu, dziewczyna zaczekała aż ktoś usiądzie koło nich i zasłoni chłopakom widok na wejście do sali i dopiero wtedy usiadła na jak najdalszym miejscu od nich. Pech niestety chciał, że zbiegło się kilka czynników (Hermiona właśnie wstawała od stołu, komuś kto siedział koło Rona coś spadło na ziemię więc się po to schylił, rudy spojrzał przypadkowo w tamtą stronę i wykrzyknął: Hermiona zaczekaj!) i tak właśnie jej misterne plany runęły w gruzach. Zamarła w pół kroku, widząc jak niewiele dzieli ją od wyjścia. I choć wiedziała że w tej chwili ucieczka nie jest rozwiązaniem to mimo wszystko była to kusząca opcja. Miała cichą nadzieję że może chłopak nie zamierza wywołać awantury na środku sali, przy wszystkich, ale oczywiście się przeliczyła. Przecież to Weasley, a oni nie mają ani odrobiny wyczucia. Odwróciła się więc powoli, w duchu już krzycząc z bólu, który będzie czuła na najbliższym zebraniu.
- Słucham Ron?
- Gdzie ty się podziewasz?! Kiedyś spędzaliśmy razem całe dnie, a teraz?!
- Ron, ja...
- Ty co?!
- Panie Weasley! 5 punktów od Gryffindoru za nieodpowiednie zachowanie!
Profesor McGonagall próbowała poskromić rudego ale nic to nie dało. Wręcz przeciwnie, ten okrzyk spowodował że każdy nie wyłączając nauczycieli się na nich patrzył.
- Znalazłaś sobie nowych lepszych przyjaciół...
- Panie Weasley! Nie jest to ani czas ani miejsce na kłótnie! 10 punktów od Gryffindoru!
Tym razem zainterwaniował sam dyrektor a ten pajac dalej szedł w zaparte.
- ...czy może chłopaka i już nas nie potrzebujesz?!
- NIE! Jak możesz mnie o to posądzać?!
- Normalnie! I co niby miało znaczyć twoje wczorajsze zachowanie?! I jak...
- No, no, no... Więc i Święta Trójca ma problemy. Normalnie nie do uwierzenia!
Pomogła jej i to z wyśmienitym skutkiem osoba której w życiu by o to nie podejrzewała, Draco Malfoy. Wiedziała że on to zrobił dla niej, bo rozumiał że na Rona podziała tylko prowokacja ze strony znienawidzonego ucznia. I udało się.
- Nie wtrącaj się Malfoy! To nie twoja sprawa!
- Wygląda na to że moja skoro załatwiasz ją na środku Wielkiej Sali wtedy kiedy wciąż w niej jestem.
Twarz rudego przybrała kolor dojrzałego pomidora, a stół Slytherinu wył ze śmiechu, nawet niektóre osoby z innych domów próbowały ukryć swoje rozbawienie. Blondyn wraz z Nottem i Zabini'im rzucili rudemu pogardliwe spojrzenia i zajęli się posiłkiem. Weasley bezsilnie zacisnął pięści, zazgrzytał zębami, zatrząsł się z tłumionej wściekłości i wybiegł z Sali. Chłopak długo jeszcze słyszał goniące go salwy śmiechu.
Kilka sekund później podążył za nim Harry posyłając Malfoy'owi spojrzenie pełne wściekłości, a Hermionie złowrogie. Dziewczyna obawiała się trochę ich reakcji.
Jako że stała blisko miejsca dyrektora usłyszała jak mówi:
- 10 punktów dla Slytherinu za specyficzne wyratowanie przyszłej przyjaciółki z kłopotów.
- I szlaban dla pana Pottera i pana Weasley'a na powiedzmy... 10 następnych weekendowych wieczorów. Już ją im znajdę zajęcie!
Przyklasnęła mu profesor McGonagall. Dziewczyna była im obojgu niezmiernie wdzięczna.
W końcu wyszła na korytarz, rzuciła na siebie zaklęcie cienia i czekała. Po piętnastu minutach wyszedł nareszcie jej obiekt wraz z dwójką przyjaciół. Wszyscy troje choć pozornie weseli mieli ponure humory. Oczywiście mowa o Teodorze, Blaise'sie i Draconie. Jako że mieli jeszcze godzinę przerwy dziewczynie wpadł do głowy pewien pomysł. Zrównała z nimi krok i szepnęła do nich:
- Chłopaki! To ja, Hermiona! Chodźcie za mną do Pokoju Życzeń. Wszystko wam zaraz wyjaśnię.
Trójka ślizgonów wymieniła spojrzenia i ruszyła w odpowiednim kierunku.
Gdy dotarli na miejsce ich oczom ukazał się przytulny pokój w ciepłych kolorach z czterema fotelami, kominkiem z wesoło trzaskającym ogniem i dębowym stolikiem. Kiedy weszli do środka i drzwi się za nimi zamknęły dziewczyna zdjęła z siebie zaklęcie jednocześnie siadając w fotelu. Gestem zachęciła ich by i oni usiedli.
- Powiedz w końcu po co nas tu przyprowadziłaś Granger?
- Z twojego powodu Malfoy.
- Jak rozumiem i na ciebie podziałał mój zniewalający urok?
- Muszę cie rozczarować, ale nie jesteś w moim typie.
- No i widzisz Smoku! Poznała się na tobie i wie, że Diabeł wcale nie taki straszny jak go malują. Nie mam racji?
Uśmiech i tekst Zabini'ego zmuszały do ogólnej wesołości i nawet Hermiona po raz pierwszy od długiego czasu szczerze się uśmiechnęła.
- Pudło Zabini. Ale nie przejmuj się jest jeszcze wiele dziewcząt na świecie, może się którejś spodobasz.
Po chwili ogólnego rozbawienia Hermiona przeszła do sedna:
- Przyprowadziłam was tu bo chciałam ci podziękować Malfoy. Tak więc dzięki za pomoc.
Kończąc ostatnie słowo wyciągnęła w jego stronę rękę.
- Hermiona.
Nie czekając ani chwili odparł z uśmiechem, ściskając jej dłoń:
- Draco, dla przyjaciół Smok. I nie ma za co.
- Ej, a my?! Blaise, dla przyjaciół Diabeł.
Czarnoskóry jednak, zamiast podać jej dłoń serdecznie ją uściskał.
- Jeszcze ja, jakbyście zapomnieli. Puść ją Diable bo zaraz ją udusisz. Teodor, dla przyjaciół Teo.
Czarnowłosy zachował się jak gentalman i delikatnie musnął wargami dłoń dziewczyny.
Kiedy z powrotem usiedli, Hermiona z racji tego że musiała, poruszyła temat o którym mogła rozmawiać z nimi tylko sam na sam.
- Miło mi że w końcu się poznaliśmy jednak muszę z wami o czymś porozmawiać. Wiem że wiecie że to mnie wczoraj torturował Czarny Pan ale proszę nie mówcie tego Minerwie i Albusowi, ja... Powiedzmy że mam swoje plany i ich nadmierna troska może je pokrzyżować, a jeżeli tak się stanie to przegrany tę wojnę. A na to nie możemy pozwolić. Ani ja, ani wy. I nie ma mowy o żadnych układach, pracuję sama.
- Nikomu nie powiemy, ale skoro nie chcesz nam zdradzić swoich planów pozwól nam pomóc sobie inaczej.
- Nie wiem, zastanowię się. Nie naciskajcie, to jedyne co wam mogę o... Szybko zareagował...
- Co? Kto?!
- Powiedzcie Minerwie i Albusowi, że to nagły wypadek i idźcie na lekcje. Nasze wieczorne spotkanie nadal aktualne. Tak sądzę.
Znowu rzuciła na siebie zaklęcie cienia i nie tracąc czasu na chodzenie po zamku zażyczyła sobie okna jak najbliżej ziemi i wyszła przez nie. I chociaż oni tego nie widzieli pobiegła prosto do Zakazanego Lasu.



23 cze 2015

II POROZUMIENIA, CHOĆ CZĘSTO NIETRWAŁE, SĄ CHOLERNIE POTRZEBNE W ŻYCIU KAŻDEGO CZŁOWIEKA

Wiem, spóźniłam się i przepraszam ale! rozdział nr dwa gotowy.
No i dzisiaj mamy dzień ojca. Z tej okazji chciałabym złożyć życzenia mojemu tacie.
Najlepszego ojciec! Spełnienia marzeń i wszystkiego czego sobie życzysz! :) :* ;)
Mam taki pomysł w komentarzach pod postem pociechy składają życzenia swoim ojcom.
Nasi główni bohaterowie się poznają i póki co jest spokój. Ale życie to ciągłe zmiany i "nic nie może przecież wiecznie trwać, co zesłał los trzeba będzie stracić". Czy wyjaśnią się pewne kwestie które pozostawiłam niedokończone? Na to pytanie odpowiecie sobie czytając poniższy wpis. Na pewno wiem że niedopowiedzeń pojawi się więcej. Zapraszam.
Wasza Kotka

II Porozumienia, choć często nietrwałe, są cholernie potrzebne w życiu każdego człowieka.

Dziewczyna z głuchym okrzykiem poderwała się do pozycji siedzącej, jej pierś dziko falowała w spazmatycznej próbie złapania oddechu. Twarz zastygła w wyrazie zwierzęcego strachu i tylko wargi poruszały się zgodnie do wypowiadanych słów:
- To tylko sen... nic mi tutaj nie grozi... ON mnie tu nie znajdzie... wszystko jest dobrze... to był tylko sen...
Ale ona wiedziała że nic nie jest dobrze. Wiedziała że musi pójść złożyć raport i uspokoić Albusa i Minerwę, wiedziała że oni zawsze się o nią martwią. Jednak wiedziała również że następne zebranie może odbyć się w każdej chwili jak i że ON może nawet teraz zechcieć pobawić się swoją zabawką a ona będzie musiała go potulnie słuchać a nawet udawać że jej się to podoba. I nie miała wyjścia.
- Pamiętaj Hermiono Granger, sama zgotowałaś sobie ten los i teraz już nie ma drogi powrotnej. Musisz wytrwać w tym gównie do samego końca. A teraz czas przeżyć ten dzień.
To były słowa które co rano od tamtego pamiętnego dnia sobie powtarzała. Nie były one pocieszające ale i nie chodziło jej o to. One w jakiś przedziwny sposób dawały jej motywację.
Szatynka zerknęła na zegarek i cicho westchnęła. Śniadanie zaczynało się o ósmej a teraz była piąta. Niedobrze, bo to znaczy że spała dwie, trzy godziny a nie mogła zasnąć na lekcjach. Miała tylko cichą nadzieję że tym razem będzie mogła położyć się wcześniej ale teraz... jedynym rozwiązaniem była relaksująca kąpiel, solidne śniadanie z dużym kubkiem kawy i spora porcja eliksiru energetycznego. Tak więc musiała się ruszyć z kanapy.
Po mału spuściła obolałe nogi i podniosła się z malowniczym skrzywieniem na twarzy. Powoli kuśtykała do luksusowej łazienki. Będąc tam przywołała do siebie żółty T-shirt z krótkim rękawem, luźną, różową bluzę, dżinsy i tramki. Napuściła wody do wanny i dodała lawendowego płynu do kąpieli. Z cichym westchnieniem zanużyła się w wodzie cała, razem z głową.
Kiedy już jej kark był oparty o krawędź wanny ciało zaczęło się relaksować. Mięśnie się rozluźniły więc mniej bolały, tępe pulsowanie w głowie i ciągłe mrużenie oczu spowodowane brakiem snu było o połowę mniej dokuczliwe a lawenda mająca również właściwości uspokajające zdecydowanie spowolniła gonitwę myśli. Jej postawa (przymknięte powieki, odchylona bezwładnie głowa, lekki i niewyraźny uśmieszek błąkający się na wargach i całkowicie rozluźnione mięśnie) wskazywała na błogi stan oderwania się od ponurej rzeczywistości i zapomnienia o wszystkich problemach. Lecz nic nie trwa wiecznie. Woda wystygła, ręcznik poszedł w ruch i spokój zniknął w przeciągu kilku sekund. Dziewczyna o nietypowych oczach, bo w kolorze mlecznej czekolady ze złotą obwódką przy źrenicy, szybkimi ruchami ubrała się, rzuciła na siebie zaklęcie makijażowe, narzuciła szaty z odznaką prefekta naczelnego, spakowała torbę i wyszła z pokoju.
O szóstej doszła do hogwarckiej kuchni, tam poprosiła skrzaty o kubek czarnej i mocnej kawy i dwie kanapki. Oczywiście "w gratisie" otrzymała talerz rożnorodnych kanapek, dzbanek z kawą, miskę płatków owsianych, dzbanek z sokiem dyniowym oraz kilka ciastek. Skrzaty ją faworyzowały z dwóch powodów: po pierwsze zawsze była dla nich miła i nigdy na nie nie krzyczała, a po drugie wiedziały od dyrektora o tym kim jest. Jako że one bardzo lubiły Hermionę w takich chwilach zawsze ją rozpieszczały. A dyrektor nawet przydzielił jednego skrzata (ma on na imię Dygotek) specjalnie dla dziewczyny. Oczywiście ona oburzyła się i powiedziała że go nie potrzebuje, ale nieszczęsny Dygotek był obecny przy tej rozmowie i na jej słowa z płaczem zaczął mówić tak:
- Oczywiście pani Hermiona nie potrzebuje Dygotka. Dygotek jest bezużyteczny i nieprzydatny. Dygotek musi się ukarać bo pani Hermiona go nie chce. Dygotek jest niegodny być skrzatem tak dobrej pani. Gdyby tu był inny skrzat, a nie Dygotek pani Hermiona na pewno by się zgodziła. To wszystko wina Dygotka! Zły Dygotek! Zły, zły, zły!
Po jego przemowie dziewczyna oczywiście zgodziła się na osobistego skrzata i zakazała mu się karać. Wzywała go na tyle często żeby nie poczuł się niepotrzebny, ale nie zbyt często, żeby się nie przemęczał.
Po zjedzeniu i wypiciu prawie wszystkich smakołyków jeszcze raz podziękowała skrzatom, wychyliła dawkę eliksiru i udała się do gabinetu dyrektora.
Była punkt siódma kiedy stanęła przed dwoma gargulcami strzegącymi jego wejścia. Wyszeptała "karmelkowe fistaszki", a kiedy strażnicy odskoczyli ukazując schody ruszyła po nich. Choć doskwierały jej ledwo zagojone rany nie okazywała tego. Miała w tym wprawę. Pod drzwiami zatrzymała się słysząc pięć głosów dochodzących z gabinetu. Jeden należał do Albusa, drugi do Minerwy a pozostałe? Na pewno nie był to żaden nauczyciel, ani Harry, czy Ron. W pewnej chwili olśniło ją: to musieli być Nott, Malfoy i Zabini!
I wtedy idealna maska kontroli i opanowania opadła ustępując miejsca przerażeniu i szokowi: jeżeli oni już powiedzieli o mnie tej dwójce to cały mój misterny plan weźmie w łeb i to tylko przez chwilowy przejaw "dobroci" Voldemorta względem nich! Niech to szlak, nie mogę na to pozwolić! - to właśnie te myśli pojawiły się w jej głowie i one były przczyną jej zachowania. Podczas pukania trwającego dosłownie dwie sekundy jej twarz na powrót stała się kamienną maską. Nie czekając na zaproszenie weszła do środka. Nie było to jednak potulne wejście uczennicy a majestatyczne wejście królowej. Musiała ich zaskoczyć.
Od razu oczy wszystkich były skupione na jej postaci. Dziewczyna skinęła lekko głową Albusowi i Minerwie i spojrzała chłodnym i oceniającym wzrokiem na trzech chłopaków siedzących w kącie i gapiących się na nią z otwartymi ustami.
- Witaj Minerwo, Albusie. Czyżby Zabini, Nott i Malfoy wyprzedzili mnie w składaniu raportu?
- Ależ skąd moja droga. Ci trzej panowie dopiero co tu przyszli. Może usiądziesz?
- Dziękuję Albusie. Jak wiesz ty i Minerwa wczoraj około godziny osiemnastej zostałam wezwana. Na zebraniu nie było nic istotnego, Czarny Pan znów chciał wiedzieć czemu go wcześniej nie zawiadomiłam o... pewnych sprawach i ukarał mnie za to niedopatrzenie kilkoma cruciatusami. Za niezwykłość można było tylko uznać jego wystąpienie około dwunastej. Powiedział on wtedy że nowozaprzysiężeni, a teraz członkowie Zewnętrznego Kręgu będą uczestniczyć w tej części zebrania. Dalej nie było zupełnie nic istotnego. Do Zamku wróciłam pomiędzy pierwszą a drugą nad ranem lecz byłam już tak zmęczona że od razu poszłam się położyć. I z tąd ta zwłoka.
- Ależ nic się nie stało kochana. A na pewno czujesz się na siłach iść na lekcje?
- Oczywiście Minerwo. Dziękuję za troskę. Jeśli wolno chciałabym się ciebie o coś zapytać Albusie.
- Śmiało moja droga.
- Czy ty im ufasz i czy powiedziałeś im wszystko o mnie i naszej sprawie?
- Tak Hermiono. Oni muszą wiedzieć. Jednak jeżeli uspokoi to ciebie to wiedz że zostali związani Wieczystą Przysięgą.
- Wiesz tak samo dobrze jak ja że jeżeli Czarny Pan zagrozi czemuś co jest dla nich ważne to za wszelką cenę spróbują znaleźć w niej jakieś niedopatrzenie. A poza tym ich oklumencja nie jest wystarczająco dobra. Nie próbuj temu zaprzeczać.
- Zaufaj mi nad tekstem tej Przysięgi pracowałem ja, Severus i Minerwa. A oni nie muszą mieć idealnej oklumencji bo wykorzystaliśmy twoje zaklęcie i przecież nie będą mieć do czynienia z Tomem osobiście.
- Zgoda. Tylko niech nie mieszają się w moje sprawy bo swoim zachowaniem popsują moje plany. A na to nie możemy sobie pozwolić. Niedługo Voldemort będzie jadł mi z ręki, więc niech oni szpiegują Zewnętrzny Krąg, a Wewnętrzny zostawią mnie. Dobrze?
- Sądzę że jest to świetny pomysł. Ale czy Tom nie będzie chciał znów...
- Nie. To było jednorazowe zagranie mające pokazać młodym co tracą i zapewne zachęcić ich do zaimponowania mu w jakiś sposób i zdobycia wyższego miejsca w hierarchii. Mam do ciebie prośbę Albusie, ja również chcę od nich Wieczystej Przysięgi i przykro mi ale jeśli tego nie zrobią to więcej mnie nie zobaczycie, a raporty będę składać komuś innemu przez patronusa. I wiesz że to zrobię.
- A jak ma brzmieć twoja Przysięga?
- Muszą obiecać na życie osób sobie drogich, że nigdy i pod żadnym pozorem nie będą się starać o miejsce w Wewnętrznym Kręgu oraz że nigdy i nikomu nie zdradzą żadnej informacji o mnie.
- Zgoda moja droga. Chcesz to zrobić teraz?
- Im szybciej tym lepiej Albusie. Czy mógłbyś być gwarantem?
- Tak, zaczynajmy.
Oni musieli być w szoku - to było jedyne wytłumaczenie tego że bez problemu poddali się tej sytuacji. Dziewczyna zaczęła od Teodora.
- Nott powtarzaj za mną. Ja Teodor Nott... - Ja Teodor Nott... - przysięgam na swoje i moich bliskich życie... - przysięgam na swoje i moich bliskich życie... - że nigdy i nikomu... - że nigdy i nikomu... - nie zdradzę żadnej informacji o Hermionie Granger... - nie zdradzę żadnej informacji o Hermionie Granger... - i nigdy pod żadnym warunkiem... - i nigdy pod żadnym warunkiem... - nie będę się starał... - nie będę się starał... - o miejsce w Wewnętrznym Kręgu Śmierciożerców... - o miejsce w Wewnętrznym Kręgu Śmierciożerców... - ani nie przyjmę propozycji... - ani nie przyjmę propozycji... - wstąpienia do Wewnętrznego Kręgu Voldemorta. - wstąpienia do Wewnętrznego Kręgu Voldemorta.
Poszło gładko również z Blaise'em Zabini'im i Draco Malfoy'em. Nagle odezwał się dyrektor:
- Moi drodzy my tu gadu gadu a panowie jeszcze nie zjedli śniadania. A już za pięć ósma.
- Dzisiaj jeżeli wszystko przejdzie bez zbędnych komplikacji zapraszam waszą piątkę do pokoi prefekt naczelnej Gryffindoru na godzinę dwudziestą. Sądzę że trzeba będzie uzgodnić wspólnie kilka kwestii.
A wam chłopcy radzę nauczyć się kontrolować wyraz twarzy. Idziecie na śniadanie po wczorajszym zebraniu i zaprzysiężeniu i jako synowie oddanych śmierciożerców musicie być z tego dumni.
Otrząsneli się. Teraz na ich twarzach widoczna była maska złożona z dumy, pogardy i samouwielbienia. I tylko w ich oczach widać było podziw dla szlamy, przyjaciółki Harry'ego Pottera, członkini Złotego Trio, prefekt naczelnej, szkolnej prymuski i śmierciożerczyni z Wewnętrznego Kręgu.