3 cze 2015

I BÓL TO COŚ CO ZNA KAŻDY Z NAS. JEDNAK KAŻDEGO Z NAS BOLI COŚ INNEGO.

Witam was z rozdziałem numer jeden. Mamy piękny dzień, słońce świeci, jutro zaczyna się długi weekend, więc będzie wolne. Rozdział dzień wcześniej bo mogę nie mieć czasu, gdyż w sobotę mam koncert. Jeżeli czyta to ktoś z Lublina lub w czasie weekendu będzie w moim mieście to zapraszam. Ogród Saski, Muszla Koncertowa, 06.06, godzina 18, wstęp wolny.
Co do treści, cóż... Osobiście jestem zadowolona ale wiem że to nie będzie jeden z lepszych. Jest pierwszym więc akcja musi się rozkręcić. Tajemnice, wątki, bohaterowie... to wszystko dopiero wprowadzam. Od razu ostrzegam że kanon poleciał na sterowalnych śliwkach do Zakazanego Lasu polować na gnębiwtryski i nie zawita do nas w tym opowiadaniu, co zresztą widać w prologu. Jeśli ktoś nie lubi ciężkich historii to zapraszam na mój drugi blog, bo w tym będzie wszystko: wulgaryzmy, bójki, torturowanie, gwałt... co tylko mi przyjdzie do głowy. I jeżeli spodziewacie się wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia, ślubu i dzieci to nie tu. A już na pewno nie na początku. Możliwe że w epilogu będzie taka sytuacja ale nie obiecuję, bo nie wiem jeszcze czy opowiadanie będzie z happy, czy sad endem.
Widzimy się 22.06
Zapraszam do czytania, 
Kotka :-)


 I

BÓL TO COŚ CO ZNA KAŻDY Z NAS. JEDNAK KAŻDEGO Z NAS BOLI COŚ INNEGO.

- Jasna cholera! - pomyślała ze złością, poraniona dziewczyna. - Jakby nie mogli sobie znaleźć innego miejsca na te ich eskapady!
Drugie zdanie szatynki było skierowane do dwóch osób daleko w głębi korytarza, których ze względu na znaczną odległość nie powinna słyszeć. A jednak jej się to udało. Czemu? Bowiem tamci dwaj zdążyli pobudzić już wszystkie portrety swoim "cichym" szeptaniem, a teraz zaczęli się coraz głośniej sprzeczać. Ku swemu zaskoczeniu odkryła, że spierają się o nią:
- Mówię ci Ron, widziałem przed chwilą jej imię dokładnie tutaj!
- Ale Harry to niemożliwe! Nie da się uciec tej mapie, a przecież jej tu nie ma!
Gdyby nie była tak zmęczona to pewnie dałaby im popalić za szwędanie się w nocy po zamku. Szczególnie że przecież Czarny Pan cały czas poluje na Wybrańca i jego najlepszego przyjaciela. Gdyby nie rzuciła na siebie tego zaklęcia ukrywającego to pewnie wyszłaby i nawrzeszczała na nich za złamanie regulaminu, a tak... Dziewczyna cichutko westchnęła, jej praca nigdy się nie kończy. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i posłała niewerbalne zaklęcie swojej tożsamości* na korytarz obok. Tak jak się spodziewała chwilę później usłyszała:
- Patrz Harry! Tutaj... to jest... tam... znaczy się... och, chodź już!
Zmusiła "swoje drugie ja" do biegu i skierowała je okrężną drogą do dormitorium gryfonów. Kiedy teoretycznie już była w pokoju, wyciszyła go i położyła się spać. Dziewczyna wiedziała, że przez to jak i fakt, że chłopcy nie znajdą jej jutro w tamtym dormitorium będzie musiała się gęsto tłumaczyć, ale w tej chwili jej to nie obchodziło. Ulżyło jej choć trochę, bo wiedziała że już dzisiaj oni nie wyjdą szukać "przygód". Mogła wreszcie zająć się sobą.
Gryfonka ledwo szła. Po pierwsze ciągłe tortury wykończyły ją fizycznie i psychicznie, po drugie była poraniona.
Od lewego biodra, pnąc się w górę, aż do dolnej krawędzi prawych żeber ciągnęła jej się długa i poszarpana rana. Prawą kostkę miała złamaną, tak jak lewy nadgarstek. Na plecach widniały ślady jakiejś klątwy tnącej połączonej z Crucio, a na dekolcie kilka stosunkowo płytkich ran. Cała prawa ręka, od dłoni, aż do obojczyka zamiast skóry miała krwawą masę. Do tego jeszcze zwichnięta lewa kostka i siniaki. One pokrywały praktycznie całą powierzchnię ciała tej dziewczyny.
Można by powiedzieć, że sama jest sobie winna ale tak nie jest. Zrobiła to co zrobiła aby chronić swoich bliskich i pomóc Zakonowi wygrać wojnę. Zdawała sobie sprawę że ona najpewniej nie doczeka świata bez Voldemorta ale nie przeszkadzało jej to. Cieszyła się, że już nikt więcej w jej wieku (miała 17 lat) nie będzie zmuszony do podejmowania takich decyzji, ani tak szybko dorastać.
Szatynka kierowała się do pokoju prefekta naczelnego, który przez dyrektora umieszczony był nie w wieży Gryffindoru, tylko przed wejściem do niej. Dzięki temu w takich momentach jak ten musiała "tylko" wspiąć się na siódme piętro. Ale nie narzekała bo przynajmniej główne schody nie były wąskie, kręcone i strome (no i było ich mniej), w przeciwieństwie do tych prowadzących na wieżę.
Posadę prefekta naczelnego gryfonka oczywiście otrzymała przed wyjawieniem dyrektorowi swojego sekretu, za wspaniałe wyniki w nauce.
Wiedziała że nie da rady użyć magii, aby dotrzeć do siebie, więc zacisnęła zęby i postawiła pierwszy krok. Dobrze że przynajmniej schody nie zmieniały trasy tylko doprowadziły ją na siódme piętro.
Po pierwszym piętrze nogi zaczęły jej drżeć.
Po drugim drżały jej ręce.
Po trzecim drżała cała.
Po czwartym zaczęła widzieć mroczki.
Po piątym kontury przedmiotów stały się nie ostre.
Po szóstym pojawiły się zawroty głowy.
Gdy zeszła z ostatniego stopnia schodów na siódme piętro upadła na kolana. Nie zważając na ból, podpierając dłońmi i wciąż na kolanach doczołgała się do drzwi. Z trudnością wstała i otworzyła je. Wpadła do środka, bo nie dała rady utrzymać się na nogach. Już w pokoju odwróciła się i zaklęciem niewerbalnym wyczyściła ślady które zostawiła po drodze. Po prawej stronie drzwi, w ścianie, miała skrytkę, w której schowała kilka najważniejszych eliksirów. Na uzupełnienie krwi, wzmacniający, na złamania i zmniejszający ból. Wiedziała którego użyć w jakich przypadkach. W tym momencie najbardziej potrzebowała tego na krew. Wyciągnęła rękę, odblokowała skrytkę i wyjęła odpowiedni eliksir. Wypiła go i poczuła się odrobinę silniejsza. Od razu usiadła i zaczęła się leczyć. Najpierw uzdrowiła ranę na brzuchu, co niestety ponownie ją osłabiło, jednak nie użyła eliksiru wzmacniającego. Dopiero gdy rany na plecach udało jej się zasklepić, wypiła go. Z nową energią uleczyła swoje złamania i zwichnięcia, oraz pozostałe rany. Jednakowoż te czary wyczerpały ją całkowicie. W myślach złorzecząc na Voldemorta i jego wyczucie czasu (bo był to poniedziałek) ledwo doszła do kanapy, położyła się wyciągając obolałe mięśnie, przykryła się kocem i zapadła w sen pełen koszmarów.
Kto to jest? Czemu i kto ją tak skrzywdził? Czy to pierwszy taki przypadek?
Nie pierwszy i nie ostatni. Jej pan, Voldemort, bo nie wykonała zadania. Jest śmierciożerczynią. Przyjaciółką Chłopca-który-przeżył-aby-głupio-się-zachowywać-i-ją-denerwować. Członkinią Golden Trio Gryffindoru. Nazywa się Hermiona Granger.

Trójka bladych i roztrzęsionych ślizgonów siedziała w swoim pokoju. Tylko tam mogli zdjąć maski obojętności ze swoich twarzy. Tamte cztery ściany widziały wiele ich ataków wesołości, smutku, żalu i wściekłości, oraz słyszały wiele ich sekretów miłosnych, życiowych i rodzinnych, lecz nigdy wcześniej nie byli oni w takim stanie.
Cali się trzęśli, po ich policzkach spływały łzy, spazmatycznie nabierali powietrza by potem je wypuścić wraz ze szlochem, co chwila zaciskali powieki i pięści i byli bladzi jak przysłowiowa ściana.
Nie udało im się powstrzymać tego już w pokoju wspólnym Slytherinu, całe szczęście, że było już grubo po północy. W swoim dormitorium, a konkretniej w dormutorium jednego z nich, prefekta naczelnego osunęli się na podłogę. Teoretycznie powinien on mieszkać sam, ale jego przyjaciele zawsze tu przychodzili w takich wypadkach.
Co było przyczyną ich stanu? Dzisiejsze zebranie śmierciożerców, pierwsze od ich inicjacji. A dokładniej fakt kto jeszcze był na nim poza nimi i co się z tą osobą stało.
Tym kimś była gryfonka z ich roku, Hermiona Granger. Co z nią zrobili? Torturował ją Voldemort. Pastwił się nad nią długo, a ona nawet nie jęknęła. Z jednej strony podziwiali ją, a z drugiej zastanawiali się jak ona to znosi. Bo że nie był to pierwszy raz, ani ostatni to było to pewne. Oni sami, nawet wychowując się w takich warunkach, bo w arystokratycznych rodach, wiedzieli że tortur Czarnego Pana a do tego w takim natężeniu by nie znieśli. Nurtowało ich jeszcze pytanie czemu dyrektor nie powiedział im o tej niespodziance. Wiedzieli iż niemożliwe było przejście tej dziewczyny na tamtą stronę, więc doszli do dwóch wniosków. Pierwszy: dyrektor im nie ufa, drugi: Dumbledore nie wie co z nią robią na tych zebraniach i nie pomyślał że się spotkają. Nie mieli siły myśleć o tym który wariant jest gorszy. Wyczarowali sobie dwa dodatkowe łóżka i padli na nie w ubraniach. Wyczerpani nadmiarem niezbyt pozytywnych wrażeń od razu odpłynęli do krainy Morfeusza i przynajmniej ich snów nie zatruły koszmary.

2 komentarze: