7 lis 2015

V JEDNO SŁOWO POTRAFI KRYĆ W SOBIE WIELE INNYCH.

Witam moich czytelników! Przepraszam że rozdział tak późno ale jestem chora i ciężko się pisze musząc co dwie minuty wydmuchać nos... Ale grunt że jest!
Co do poprzedniego to cóż nawet się cieszę że mi się wykasował bo teraźniejszy wydaje mi się lepszy.
Za błędy ort., int., jęz., etc. w tym i poprzednim rozdziale przepraszam. Poprawię jak najszybciej.
Życzę miłych wrażeń i chęci do składania wielu opinii. :)
Zapraszam!

P.S.
Błędy już poprawione! :)



V  JEDNO SŁOWO POTRAFI KRYĆ W SOBIE WIELE INNYCH.

W chwili gdy ciało dziewczyny pochłonęła błękitna toń oceanu jej umysł się wyciszył. Odeszły przykre wspomnienia obudzone przez Dumbledore'a, zobowiązania do wielu różnych stron i osób, troski o powodzenie różnych planów, zmartwienia dotyczące wrogów i przyjaciół, a nawet świadomość że jeszcze tyle pracy przed nią. Wszystko się wyciszyło. A ona pływała i nurkowała. Widziała rafy koralowe i ławice różnokolorowych ryb, bawiła się z delfinami, szukała  najpiękniejszych muszli, podziwiała koniki morskie i rozgwiazdy. Była zachwycona całą masą kolorów. Czuła się wolna. Jak gdyby mogła popłynąć w nieznane i już nigdy więcej nie  wrócić. Jakby była stworzeniem zrodzonym do podróży, niemogącym znieść jakichkolwiek więzów czy zobowiązań. Stworzona by gonić, poznawać, smakować nieznane.
Bo taka była prawda. Dziewczyna nienawidziła stać w miejscu ale zawsze gotowa była poświęcić siebie i swoje pragnienia dla osób bliskich jej sercu. I choć czuła się jak ranione raz po raz dzikie zwierzę w klatce - nie skarżyła się. Wiedziała bowiem że jej pragnienia nie mają znaczenia przy czymś tak wielkim i wspaniałym jak ocalenie całego świata czarodziejów. Czasami zastanawiała się co by było gdyby nie przyjaźniłaby się z Harry'ym-Wielkim-Zbawcą-Potterem. Czy dyrektor zrekrutowałby ją do Zakonu? Czy byłaby szpiegiem? Pewnie nie. Wtedy mogłaby robić to o czym marzyła: podróżować. Ale jest tak jak jest i przeszłości się nie zmieni. Trzeba ją zaakceptować i żyć z nią.
W tej chwili jej niespełnione marzenie, czyli wolność, dawały jej cztery czynności: pływanie w tym oceanie, czytanie absorbujących ksiąg, jazda konna i szybka jazda motorem lub samochodem.
Owszem lubiła wiele innych rzeczy, które dawały jej poczucie radości ale tylko to potrafiło wypełnić pustkę w jej sercu i duszy.
Korzystała więc z tej chwili spokoju i zatracała się w poczuciu wolności...



DORMITORIUM GRYFONKI,
czyli miejsce w którym nasi trzej 
ślizgoni wpadają 
panikę...

- Nie ma ich już kilka godzin!
- Ależ panie Malfoy dopiero godzinę.
- Dopiero! DOPIERO! Chyba raczej aż! Coś im się mogło stać, mógł je ktoś napaść, może dostały jakimś zaklęciem, albo ktoś je wyzwał na pojedynek, albo - niedaj Merlina! - znalazł je jakiś śmierciożerca!
- Panie Zabini niech pan nie będzie takim pesymistą! Wszystko jest przecież w jak najlepszym po...
- Niech pan się nie waży kończyć tego słowa! Jak może pan mówić "w porządku" o dziewczynie poświęcającej się dla całego świata, który potrafi tylko sławić Wybrańca-Pottera a jej nawet nie podziękuje!
- No tak, no tak... Panie Nott nie chcę żeby o niej zapomniano ale też mam na uwadze jej bezpieczeństwo. Łatwiej jest jej być przykładnym szpiegiem gdy nikt o niej nie wie... O nie...
- CO SIĘ STAŁO!?
- To... to straszne... potworne... niewybaczalne... nie do wyjaśnienia...
- ALE CO!?
- Zapomniałem... zapomniałem moich dropsów!
Słowa tego dropsoholika to był gwóźdź do trumny naszych trzech ślizgonów. Ich myśli nie miały zbyt wesołego charakteru:
ZABINI: Wrrrr... Kiedyś się nie powstrzymam i coś zrobię temu starcowi! Myślałby kto on zapomniał dropsów! Miona i pani profesor się gdzieś błąkają, może wzywają pomocy, może gdzieś walczą samotne i opuszczone, może są ranne, albo coś jeszcze gorszego a TEN TU myśli tylko o tych swoich dropsach!
MALFOY: Nie! To po prostu niemożliwe! Jak, na nieobsrane gatki Merlina i Założycieli ten... ten DROPSOHOLIK ma nas poprowadzić do zwycięstwa?! JAK?! Do tego jeszcze przepadła kobieta która była zdolna go pohamować a wraz z nią - nasza jedyna nadzieja, Hermiona... Jeśli coś im się stanie nie ręczę za siebie!
NOTT: Cóż... Do przewidzenia było że te dropsy w końcu wyżrą mu mózg ale chyba nikt nie spodziewał się że to nastąpi tak prędko. Hermiono, pani profesor! Gdzie jesteście?! Jak udało wam się nie zwariować w jego towarzystwie?! Mam nadzieję że nic wam nie jest i szybko wrócicie. Martwimy się...
Ale ten na pozór zwariowany starzec, dobrze wiedział co robi. Miał jedną wadę: uwielbiał dropsy. I wiedział jakie pogłoski krążą na temat jego miłostki. Potrafił to umiejętnie wykorzystać. Powiedział akurat to zdanie by zobaczyć ich reakcje. I choć z mimiki nic nie mógł wyczytać, to cóż to za trudność delikatnie wślizgnąć się pod tarcze broniące ich myśli.
On, Albus Persival Wulfryk Brian Dumbledore miałby tego nie potrafić? Jedynie trzy umysły nigdy nie stanęły i wiedział że nie staną przed nim otworem. Byli to trzej czarodzieje równi mu mocą, potęgą, wiedzą i zdolnościami: Tom Marvolo Ridle vel Lord Voldemort, Severus Snape i Hermiona Granger. Czasem się zastanawiał kto jest tak naprawdę najsilniejszy z ich czwórki...
Kiedy już ten przebiegły lis przeczytał myśli nowych szpiegów, uśmiechnął się pod nosem. Dokładnie taką reakcję chciał zobaczyć.
W chwili gdy myśli ślizgonów miały przemienić się w słowa ich uwagę zwrócił srebrny kot przechadzający się po stole. Kiedy spojrzeli na niego uważaniej przemówił dobrze wszystkim znanym "nauczycielskim" tonem prof. McGonagall:
- Panowie, przepraszamy za tak długą nieobecność, liczymy że nie martwiliście się zbytnio o nas. Jestem pewna że pokoje w których gościliście są w idealnym stanie, tak jak i wasze nerwy. Pokój Życzeń jest wprost idealnym "wyjściem ewakuacyjnym"! A przynajmniej taka jest nasza opinia. Jeżeli bylibyście łaskawi do nas dołączyć i wypowiedzieć się byłybyśmy niewymownie rade. Hasło to: bezpieczne miejsce dla wielu uczniów. Nie ociągajcie się panowie!
I wtedy kot zniknął zostawiając czterech zakłopotanych, a wręcz przerażonych mężczyzn wpatrzonych w siebie.
Czemu przerażonych? Ponieważ umieli czytać między wierszami, a autorytet zastępczyni dyrektora był ogromny. Tak jak  umiejętność sprowadzania uczniów i nie tylko (właściwie wszystkich mężczyzn) do poziomu zdolności równych umiejętnościom dwuletniemu ledwie dziecku.
Tłumacząc słowa opiekunki Gryffindoru:
"Ha! Martwcie się o nas, z powodzeniem, a my i tak same sobie damy radę! Ostrzegam was: jeżeli dormitorium Hermiony nie jest w idealnym stanie to z wami koniec. Macie się zgodzić na taki plan ewakuacji bo jak nie to sami sobie nad nim myślcie. Nam się tu podoba! I ruszcie swoje tłuste zadki! Teraz wasza kolej spalić trochę kalorii! Raz, raz!"
Nie minęły dwie minuty a pokój Hermiony lśnił niczym lustro. Brudne talerze zniknęły, kominek został wyczyszczony, a meble poustawiali tak jak stały na początku. Zmienili nawet kwiatom wodę i oczyścili świeczniki z wosku.
Następnie dyrektor schował notatki, z którymi już zdążył się zapoznać i poszli do Pokoju Życzeń. Dracon przeszedł przed ścianą trzy razy i wypowiedział hasło. Od razu weszli przez drzwi które im się ukazały, zapalili różdżki i ruszyli w dalszą drogę.
Dyrektor szedł pierwszy i kiedy napotkali tą nagłą zmianę podłoża jakimś cudem zanim runął w dół zdążył złapać Blaise'a idącego lekko za nim po prawej stronie. Zdezorientowany ślizgon kiedy poczuł że leci w panice złapał Teodora, który szedł po jego lewej stronie. Zanim Malfoy zdążył się zorientować co się dzieje dłoń Notta pociągnęła go za pozostałymi.
Ach jak oni krzyczeli, jak piszczeli! Nieważne jak akurat wyglądała zjeżdżalnia po której się przemieszczali, ich okrzyki niosły się echem po tunelu. Kiedy dotarli do końcowego etapu szybkiej wycieczki dźwięki wydobywające się z ich ust stworzyły sensowny wyraz:
- MAAAAAAAAAAAAMUSIUUUUUUUUUU RATUUUUUUUUUUUUUUUUUUJ!
Mieli szczęście że ich krzyków nie było słychać ani w Hogwarcie ani na plaży.
Po chwili krótkiego lotu mocno uderzyli tylnymi aspektami osobowości o ziemię. Ich miny były wtedy tak piękne że naprawdę szkoda iż nauczycielka transmutacji nie wyskoczyła nagle z nikąd, z aparatem  fotograficznym w ręku i zaśmiewając się do rozpuku nie zaczęła im robić zdjęć. Byłyby one świetnym materiałem do pocieszenia Hermiony w późniejszych chwilach, które niestety miały przyjść niedługo...
Potrzebowali około dziesięciu minut by się pozbierać i wyjść z szoku. Dopiero po upływie tego czasu zauważyli drzwi. Wstali z ziemi i zaczęli je otwierać. Kiedy ustąpiły zobaczyli coś co uznali za najpiękniejsze miejsce na świecie.
Młodzi zdjęli buty i ruszyli w stronę sylwetki jednej z kobiet którą od razu zauważyli. Ona również poczuła ich obecność tak jak i Hermiona.
Dziewczyna po prawie 45 minutach pływania miała całe pomarszczone ręce i stopy ale nie przejmowała się tym. Poszła do nich boso z mokrymi lokami opadającymi na plecy i przesiąkającymi cienki materiał pospiesznie narzuconej sukienki. Gdy się spotkali posłała im nie wymuszony, radosny uśmiech pełen spokoju tak dawno nie widzianego na jej twarzy że automatycznie odpowiedzieli jej tym samym. Właśnie w tamtej chwili zapadła nieodwołalna decyzja o uczynieniu tego miejsca schronieniem dla najmłodszych po to by, choćby nawet do pracy, ta dziewczyna przychodziła tam i się uśmiechała.
Czyż to nie dziwne ile może zdziałać jeden człowiek? I ile może znaczyć coś z pozoru tak normalnego? Jak to się stało że ta kobieta połączyła tak różnych ludzi troską o swoje dobro? Jak było możliwe jej poświęcenie? Jak ona, pomimo tylu krzywd, potrafiła wciąż obdarzać innych miłością? Jak zdołała wybaczyć synom tych, którzy krzywdzą ją teraz i jednocześnie osobom, które same z siebie ją poniżały i wyśmiewały? I cóż oni mogą zrobić by się jej odwdzięczyć? Nigdy przecież nie dowiedzą się co ona przechodzi na tych tajnych zebraniach, jak ją traktują, do czego jest zmuszana. Nigdy się nie dowiedzą co poświęciła by ich ratować. Cóż więc znaczy obietnica tego małego kawałka jej "raju" szczególnie że był on idealnym miejscem do zorganizowania tu przystani dla tych zbyt młodych by walczyć.
- Trzeba by było tylko postawić tutaj jakiś dom, zaopatrzyć go w jedzenie i  rzucić kilka zaklęć ochronnych. Przydałoby się jeszcze dziś obejść jakąś część terenu żeby zobaczyć jak daleko sięga. Ale co ty o tym sądzisz Albusie?
- Uważam że to będzie dobre miejsce, tylko droga do niego...
- To nie problem.
- A woda? Co jeżeli...
- Och nie, woda... woda jest bezpieczna.
- No cóż, skoro tak to nie widzę przeszkód żeby w tym miejscu umieścić uczniów.
- To świetnie. Dokończmy więc zebranie. Albusie co postanowiłeś w sprawie nowych rekrutów?
- Sadzę że panny Patil, Lovegood, Weasley i Chang oraz panowie Weasley, Potter i Longbottom będą naszymi nowymi nabytkami.
- Mam rozumieć że chodzi ci o Freda, Georga i Rona, tak? Bierzesz mnie również pod uwagę, prawda?
- Oczywiście. Reszta ich rodziny jest już w Zakonie. Tylko czy to dobry pomysł?
- Pani Weasley będzie bardzo głośno oponować. Sadzę że już o tym rozmawialiśmy. A poza tym to będzie podejrzane kiedy dwie trzecie Złotej Trójcy będą w Zakonie a ja nie.
- Może Artur jej uświadomi że tak trzeba. Zgoda choć dalej uważam...
- Hah! Już chyba prędzej posłucha Tonks. Minerwo czy ty i reszta nauczycieli patrzyliście wśród uczniów?
- Tak ale za każdym razem to był...
- Jesteście pewni? Masz ich nazwiska?
- Tak, ale my ich dokładnie sprawdzaliśmy...
- Czy prof. Snape zgadzał się z wami?
- Nie co do wszystkich.
- Chciałabym poznać nazwiska tych uczniów w stosunku do których miał odmienne zdanie.
- Dobrze. Jutro ci je dam.
- Dziękuję. Chłopaki Czarny Pan was dziś nie wzywał, prawda?
- Nie.
- Wasze zebranie będzie pewnie jutro lub pojutrze. Mówię wam to żebyście się przygotowali. Wiecie czy wasi rodzice mieli zlecone jakieś zadania i czy je wykonali?
- Chyba nie...
- No cóż, lepiej dla was żeby albo nie mieli albo wykonali. Pewnie dostaniecie na tym zebraniu jakieś zadania. Chciałabym żebyście mnie zawiadomili kiedy będziecie opuszczać zamek, dobrze?
- Tak.
- Czy zostało nam coś jeszcze na dzisiaj... Ach! Kiedy Albusie?
- Jak uważasz moja droga?
- Piątek. Im później tym lepiej. W sobotę jest wyjście do Hogsmeade więc jest jakaś szansa że nie wykrzyczą tego na środku Wielkiej Sali. Ktoś, coś?
- Hermiono my mamy dwie przyjaciółki...
- Astoria Greengras i Pansy Parkinson, wiem Blaise. Jak sadzę chcieliście  prosić o wtajemniczenie ich, czyż nie?
- Nie do końca. Raczej o ochronę.
- Jakiego rodzaju?
- Nie są śmierciożerczyniami i raczej nie będą ale mogą nam służyć wiedzą z pewnych spotkań...
- Taak, masz rację. Wieczorki u Parkinsonów i Greengrasów to już legenda i ja na nie mogę pójść albo w charakterze osoby towarzyszącej albo atrakcji co nie daje mi dostępu do... powiedzmy do głównej części spotkań. Chcecie żebyśmy im powiedzieli o Zakonie, wykorzystali ich wiedzę a w zamian?
- Zapewnili im ochronę na czas bitwy. One nie chcą być po stronie Vol...
- Szsz... Nie tu, nie to imię... Jesteście co do tego pewni?
- Hermiono my, nauczyciele braliśmy je pod uwagę, a gdy je odrzuciliśmy Severus protestował dość... gwałtownie.
- Dziękuję Minerwo, a co ty sądzisz Albusie?
- Skoro Severus nie wyraził obiekcji, wręcz przeciwnie to trzeba to będzie zrobić.
- Mogę być przy tym?
- Oczywiście. Pojutrze, w moim gabinecie, bądź o 20:20.
- Dobrze, ale proszę was niczym się nie zdradźcie chłopaki. Dochodzi dziesiąta nie ma co tu dzisiaj więcej robić. Myślę że powinniście już wracać.
- A co z terenem?
- Zajmę się tym niedługo.
- Ty nie wracasz?
- Ja tu posiedzę. Tylko chwilę.

2 lis 2015

IV KAŻDY CZŁOWIEK POTRZEBUJE CHOĆ CHWILI ODPOCZYNKU

Oto rozdział IV. Treść na pewno różni się od tamtego bo piszę je na bieżąco. Dziękuję raz jeszcze Lestrange za kopniaka i postaram się jej nie zawieźć.
Zapraszam

IV   KAŻDY CZŁOWIEK POTRZEBUJE CHOĆ CHWILI ODPOCZYNKU

Minęło piętnaście minut od jej ostatniej lekcji tego dnia a dziewczyna już zaszyła się w bibliotece. Siedziała przy najbardziej ukrytym stoliku otoczona murami z ksiąg. Na początku jej edukacji sama kilka razy nie mogła znaleźć tego miejsca. Było perfekcyjnie ukryte. Pierwszą przeszkodę stanowił cały rząd półek z książkami o wróżbiarstwie. Z powodu nauczycielki tego przedmiotu nikt się tam nie zapuszczał. A nawet jeśli jakiś desperat się znalazł to i tak nie zakłócał jej spokoju. Czemu? Za książkami o  znienawidzonym przez uczniów przedmiocie był dział Ksiąg Zakazanych, pilnie strzeżony przed nieproszonymi, ciekawskimi nosami przez zawieszony na szyi pani Pince klucz. Nasza bohaterka już pierwszego dnia w Hogwarcie obejrzała sobie dokładnie te drzwi i obracając się do tyłu zauważyła jakiś błysk światła w ciasnym przejściu. Zdziwiła się niezmiernie widząc stolik i okno a wokół cztery regały ustawione tak żeby nie dopuścić tam nikogo inną drogą ale równocześnie tworzące dużą przestrzeń wokół blatu. Co ciekawe wszystkie książki ustawione na nich choć traktowały o różnych dziedzinach magii nierzadko poruszały też ich czarną stronę. Czarnomagiczne eliksiry, czarnomagiczna transmutacja, czarnomagiczne zwierzęta i rośliny, a nawet czysta czarna magia.
Jej świat. Jej azyl.
Uczyniła jednak w jego wystroju drobne zmiany: powiększyła okno i parapet, dodała ze dwie poduszki i poustawiała w kilku miejscach świece.
Czasami siadała sobie na poduszkach na parapecie i patrzyła się w dal. Kiedyś snuła wtedy marzenia, później rozmyślała o pomocy Harry'emu, a teraz o wolności.
Dzisiejszego dnia jednak jej pióro pilnie skrobało po pergaminie. Hermiona odrabiała prace domowe. W tej chwili była na początku pisania eseju dla prof. McGonagall na temat transmutacji międzygatunkowej. O 18:00 czyli dokładnie dwie godziny po zakończeniu lekcji dziewczyna postawiła ostatnią kropkę na wypracowaniu dla prof. Snape'a o wszystkich odmianach mordownika. Usatysfakcjonowana schowała go do torby i na jego miejsce wyjęła swoje notatki. Gruby zeszyt zaczarowany tak żeby nikt poza nią nie mógł przeczytać jego treści służył jej w badaniach od strony teoretycznej, które wykonywała w bibliotece.
Czas miał a ona pogrążona w badaniach nie przejmowała się tym. Widocznie zapomniała o wieczornej kolacji pochłonięta studiowaniem coraz to nowszych problemów.
Nagle jej zegarek, konkretniej alarm w nim, uświadomił ją że jest godzina 19. Dziewczyna zerwała się z krzesła niczym oparzona i tylko szacunek do książek i bibliotekarki powstrzymał ją przed szaleńczym biegiem którym puściła się już w korytarzach.
Po drodze zawołała Zgredka i poprosiła o kolację dla sześciu osób do jej dormitorium. Gdy dotarła do swojego pokoju ruchem różdżki rozpaliła w kominku biegnąc do swojego laboratorium po potrzebne notatki. Położyła je na jednym z foteli i pognała do łazienki w międzyczasie przywołując do siebie wybrane wcześniej ubrania.
Wskoczyła szybko pod prysznic po czym upięła włosy w eleganckiego koka, przypudrowała się delikatnie i wytuszowała rzęsy. Na końcu włożyła malinową sukienkę z wcięciem w pasie i krótkimi rękawami, sięgającą kolan i beżowe szpilki.
Ledwo zdążyła stanąć przy kominku gdy jej goście zapukali do drzwi.
- Zapraszam!
Pierwsza weszła prof. McGonagall czarnej szacie, za nią dyrektor w chyba najbardziej krzykliwym ze swoich strojów w kolorach wściekłej pomarańczy i mdło jasnego fioletu, następnie Dracon w czarnych spodniach i błękitnej koszuli, Zabini w zielonej koszuli i również czarnych spodniach, a na końcu Teodor w czarnych spodniach i koszuli o tym samym kolorze.
Usiedli wygodnie a na stole pojawiła się kolacja. Gdy jedli nauczycielka transmutacji zaczęła rozmowę:
- Hermiono kiedy znów uraczysz nas jakimś swoim daniem?
- Obiecuję przygotować kolację świąteczną Minerwo.
- Mam nadzieję moja droga! Tamte ciasteczka były naprawdę przepyszne.
- Czy dobrze rozumiem że chciałabyś ich jeszcze raz szkosztować Albusie?
- Nie tylko one moja droga! To co robisz w kuchni to prawdziwe czary!
- Dziękuję wam za tyle komplementów, ale nie przesadzajcie!
Gdy "nowym" wytłumaczono że chodzi o wspaniały dar Hermiony do gotowania i jak się o nim dowiedzieli na ich twarzach pojawiły się złośliwe uśmieszki.
- Powiedz nam Hermioneczko, jak długo musiałaś gotować śmierciożercom żeby wypuścili cię do wewnętrznego kręgu?
- Ależ Blaise! W przeciwieństwie do ciebie ja nie uciekam się do podobnych sztuczek.
- Doprawdy Hermioniusiu? Jakoś ci nie wierzę. Powiedz jakie to dania uwielbia to środowisko?
- Och sadzę że twoje delikatne uszęta by tego nie zniosły Dracusiu.
- Nie bądź taka Hermisiu! Jak zaczęłaś to skończ!
- No już dobrze Teosiu! Skoro tak ładnie prosisz. Oni uwielbiają ciasto złożone z trzech szklanek szaleństwa, sześciu łyżek ślepego  posłuszeństwa, dwóch szczypt hipokryzji i czterech garści okrucieństwa!
Na kilka sekund zapadła głucha cisza, po czym rozległy się serdeczne wybuchy śmiechu.
Gdy już się uspokoili Hermiona z poważną miną podała dyrektorowi plik kartek.
- Na co macie ochotę? Kawa, herbata, wino, whisky... - spojrzała na notatki i swoich gości, cicho westchnęła i wyszeptała - whisky... dużo whisky...
I wtedy rozpoczęła się ta mniej przyjemna część zebrania.
- Dyrektorze co z nowymi zwolennikami?
-  Zastanawiałem się olbrzymami, wilkołakami, wampirami i Zakazanym Lasem, tylko nie jestem pewien kogo mam posłać do ruch dwóch ostatnich.
- Olbrzymy - Hagrid, wilkołaki - Lupin, zostaw mi Las.
- Jesteś pewna?
- Minerwo robiłam gorsze rzeczy i wiesz o tym. Wampiry... wampiry... wampiry... Mam! Syriusz!
- Ale Harry...
- Minerwo sami narzekaliście że okropnie trudno nad nim zapanować teraz, kiedy nie jest wysyłany na żadne misje. U wampirów będzie względnie bezpieczny, bo Czarny Pan nie szuka u nich przynajmniej na razie swoich sprzymierzeńców. Wyszaleje się, poczuje się potrzebny i wróci do Harry'ego w nienaruszonym stanie. Misja potrwa dwa, trzy miesiące czyli wystarczająco dużo czasu żeby potem...
- Z powrotem pozwolił się trzymać z dala od głównego nurtu wydarzeń i dzięki temu pozostanie bezpieczny! Jesteś genialna, moja droga!
- Dziękuję Albusie.
Przez chwilę zapanowała cisza. Każdy obecny w pokojach gryfonki patrzył się na nią: z dumą, podziwem, radością... a ona skromnie spuściła wzrok by nikt nie widział szczęścia w jej oczach. Bo, choć była wojna, poczuła że w końcu znalazła sprzymierzeńców doceniających jej inteligencję i rozum, zyskała przyjaciół, kogoś w czyim towarzystwie w końcu mogła być w pełni sobą...
Lecz sielanka ma to do siebie, że szybko się kończy i trzeba powrócić do ponurej rzeczywistości:
- Moja droga czy wydarzyło się coś nowego na dzisiejszym...
- Nie.
Jej stanowcza odpowiedź i specyficzny błysk w oczach nie zachęcał do podejmowania tego tematu więc Dumbledore z westchnieniem zmienił go.
- Co z planem ewakuacyjnym?
- Myślałam nad tym i jedyne co mi przychodzi do głowy to Pokój Życzeń.
- Sprawdziłaś to?
- Jeszcze nie.
- Pójdziesz teraz?
- Oczywiście. Minerwo?
- Tak, tak.
- Wy w tym czasie zapoznajcie się z moimi notatkami i nie zdemolujcie mi dormitorium.
Hermiona rzuciła na siebie i nauczycielkę zaklęcie niewidzialności i obie kobiety ruszyły w drogę. Przed ścianą uczennica przeszła trzy razy myśląc: "bezpieczne miejsce dla wielu uczniów". Przed nimi pojawił się tunel. Bez chwili namysłu weszły do niego. Zaraz za nimi przejście się zamknęło i zrobiło się ciemno.
Odczarowane spojrzały po sobie i zapalając różdżki ruszyły. Nie było już odwrotu.
Długo szły, raz w górę to znów w dół, po schodach, kamieniach, po prostej drodze lub z zakrętami tak ostrymi że nie widać było dalszej części tunelu. 
Aż w pewnej chwili ziemia usunęła im się spod nóg. Wydały z siebie okrzyki przerażenia. Przez chwilę bezwładnie spadały by mocno uderzyć o pochyłą powierzchnię. Zaczęły zjeżdżać w dół. W tamtej chwili dziewczyna ucieszyła się że zmieniła swój strój na bluzkę, spodnie i trampki.
Obie kobiety w przerażeniu schwyciły się za ramiona i krzyczały nabierając coraz większej prędkości. Nagle weszły w ostry zakręt. Zamknęły oczy i wydały z siebie jak dotąd najbardziej przenikliwy i najgłośniejszy dźwięk. Jednak nie wiedziały że najgorsze dopiero przed nimi. Po chwili je otworzyły i odrobinę się uspokoiły widząc dobrze im znana równię pochyłą. Z każdą sekundą ich prędkość rosła a palce zaciskały się coraz mocniej. Nagle ujrzały przed sobą prawie pionową ścianę w górę. Spojrzały po sobie i krzyknęły jednym głosem:
- ZGINIEMY! MERLINE RATUNKUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUU!
Zamknęły oczy, szybkość traciły szybciej niż ją zyskiwały, aż w pewnej chwili się zatrzymały. Przekonane że nie żyją ostrożnie otworzyły oczy. Widząc siebie tylko trochę poobijane, ale żywe rozpłakały się ze szczęścia i padły sobie w ramiona.
Gdy trochę się uspokoiły rozejrzały się po otoczeniu. Ich wzrok przykuły grube i wielkie, drewniane drzwi. Podeszły do nich i pchnęły. Zachęcone dźwiękiem jakie wydawały w otwarcie ich włożyły całą swoją siłę.
Kiedy już dokonały tego czynu ich oczom ukazało się morze piasku. Miękkiego niczym satyna i delikatnego jak jedwab. Kilka set metrów od nich był jakiś zbiornik wodny a tuż nad nim wisiało zachodzące słońce.
Obie zdjęły obuwie i ruszyły w tamtym kierunku. Zmęczone, postanowiły że istota usiądą na jednej z wysp. Młoda kobieta zamieniła swoje trampki na ogromny koc w kratę, na którym spoczęły z przyjemnością.
W stroju Hermiony dokonała się kolejna zmiana: na stroju kąpielowym miała sukienkę letnią w kwiaty.
- Ta woda... Chciałabym w niej popływać...
- Więc idź.
- Nie mogę... Powinnyśmy wracać...
- Idź. Wyślę patronusa do reszty żeby tu przyszli.
- Dziękuję ci.
Hermiona spojrzała na starszą kobietę z wdzięcznością tak wielką że serce opiekunki gryfonów i tak wypełnione miłością do niej, pokochało ją na nowo. Dziewczyna z uśmiechem zbiegła do wody. Pilnując by jej opiekunka nie zauważyła licznych blizn zrzuciła sukienkę i wskoczyła do ciepłego oceanu. W tym samym czasie srebrny kot Minerwy zarazem uspokoił i zaniepokoił resztę towarzystwa czekającego w dormitorium gryfonki.