23 cze 2015

II POROZUMIENIA, CHOĆ CZĘSTO NIETRWAŁE, SĄ CHOLERNIE POTRZEBNE W ŻYCIU KAŻDEGO CZŁOWIEKA

Wiem, spóźniłam się i przepraszam ale! rozdział nr dwa gotowy.
No i dzisiaj mamy dzień ojca. Z tej okazji chciałabym złożyć życzenia mojemu tacie.
Najlepszego ojciec! Spełnienia marzeń i wszystkiego czego sobie życzysz! :) :* ;)
Mam taki pomysł w komentarzach pod postem pociechy składają życzenia swoim ojcom.
Nasi główni bohaterowie się poznają i póki co jest spokój. Ale życie to ciągłe zmiany i "nic nie może przecież wiecznie trwać, co zesłał los trzeba będzie stracić". Czy wyjaśnią się pewne kwestie które pozostawiłam niedokończone? Na to pytanie odpowiecie sobie czytając poniższy wpis. Na pewno wiem że niedopowiedzeń pojawi się więcej. Zapraszam.
Wasza Kotka

II Porozumienia, choć często nietrwałe, są cholernie potrzebne w życiu każdego człowieka.

Dziewczyna z głuchym okrzykiem poderwała się do pozycji siedzącej, jej pierś dziko falowała w spazmatycznej próbie złapania oddechu. Twarz zastygła w wyrazie zwierzęcego strachu i tylko wargi poruszały się zgodnie do wypowiadanych słów:
- To tylko sen... nic mi tutaj nie grozi... ON mnie tu nie znajdzie... wszystko jest dobrze... to był tylko sen...
Ale ona wiedziała że nic nie jest dobrze. Wiedziała że musi pójść złożyć raport i uspokoić Albusa i Minerwę, wiedziała że oni zawsze się o nią martwią. Jednak wiedziała również że następne zebranie może odbyć się w każdej chwili jak i że ON może nawet teraz zechcieć pobawić się swoją zabawką a ona będzie musiała go potulnie słuchać a nawet udawać że jej się to podoba. I nie miała wyjścia.
- Pamiętaj Hermiono Granger, sama zgotowałaś sobie ten los i teraz już nie ma drogi powrotnej. Musisz wytrwać w tym gównie do samego końca. A teraz czas przeżyć ten dzień.
To były słowa które co rano od tamtego pamiętnego dnia sobie powtarzała. Nie były one pocieszające ale i nie chodziło jej o to. One w jakiś przedziwny sposób dawały jej motywację.
Szatynka zerknęła na zegarek i cicho westchnęła. Śniadanie zaczynało się o ósmej a teraz była piąta. Niedobrze, bo to znaczy że spała dwie, trzy godziny a nie mogła zasnąć na lekcjach. Miała tylko cichą nadzieję że tym razem będzie mogła położyć się wcześniej ale teraz... jedynym rozwiązaniem była relaksująca kąpiel, solidne śniadanie z dużym kubkiem kawy i spora porcja eliksiru energetycznego. Tak więc musiała się ruszyć z kanapy.
Po mału spuściła obolałe nogi i podniosła się z malowniczym skrzywieniem na twarzy. Powoli kuśtykała do luksusowej łazienki. Będąc tam przywołała do siebie żółty T-shirt z krótkim rękawem, luźną, różową bluzę, dżinsy i tramki. Napuściła wody do wanny i dodała lawendowego płynu do kąpieli. Z cichym westchnieniem zanużyła się w wodzie cała, razem z głową.
Kiedy już jej kark był oparty o krawędź wanny ciało zaczęło się relaksować. Mięśnie się rozluźniły więc mniej bolały, tępe pulsowanie w głowie i ciągłe mrużenie oczu spowodowane brakiem snu było o połowę mniej dokuczliwe a lawenda mająca również właściwości uspokajające zdecydowanie spowolniła gonitwę myśli. Jej postawa (przymknięte powieki, odchylona bezwładnie głowa, lekki i niewyraźny uśmieszek błąkający się na wargach i całkowicie rozluźnione mięśnie) wskazywała na błogi stan oderwania się od ponurej rzeczywistości i zapomnienia o wszystkich problemach. Lecz nic nie trwa wiecznie. Woda wystygła, ręcznik poszedł w ruch i spokój zniknął w przeciągu kilku sekund. Dziewczyna o nietypowych oczach, bo w kolorze mlecznej czekolady ze złotą obwódką przy źrenicy, szybkimi ruchami ubrała się, rzuciła na siebie zaklęcie makijażowe, narzuciła szaty z odznaką prefekta naczelnego, spakowała torbę i wyszła z pokoju.
O szóstej doszła do hogwarckiej kuchni, tam poprosiła skrzaty o kubek czarnej i mocnej kawy i dwie kanapki. Oczywiście "w gratisie" otrzymała talerz rożnorodnych kanapek, dzbanek z kawą, miskę płatków owsianych, dzbanek z sokiem dyniowym oraz kilka ciastek. Skrzaty ją faworyzowały z dwóch powodów: po pierwsze zawsze była dla nich miła i nigdy na nie nie krzyczała, a po drugie wiedziały od dyrektora o tym kim jest. Jako że one bardzo lubiły Hermionę w takich chwilach zawsze ją rozpieszczały. A dyrektor nawet przydzielił jednego skrzata (ma on na imię Dygotek) specjalnie dla dziewczyny. Oczywiście ona oburzyła się i powiedziała że go nie potrzebuje, ale nieszczęsny Dygotek był obecny przy tej rozmowie i na jej słowa z płaczem zaczął mówić tak:
- Oczywiście pani Hermiona nie potrzebuje Dygotka. Dygotek jest bezużyteczny i nieprzydatny. Dygotek musi się ukarać bo pani Hermiona go nie chce. Dygotek jest niegodny być skrzatem tak dobrej pani. Gdyby tu był inny skrzat, a nie Dygotek pani Hermiona na pewno by się zgodziła. To wszystko wina Dygotka! Zły Dygotek! Zły, zły, zły!
Po jego przemowie dziewczyna oczywiście zgodziła się na osobistego skrzata i zakazała mu się karać. Wzywała go na tyle często żeby nie poczuł się niepotrzebny, ale nie zbyt często, żeby się nie przemęczał.
Po zjedzeniu i wypiciu prawie wszystkich smakołyków jeszcze raz podziękowała skrzatom, wychyliła dawkę eliksiru i udała się do gabinetu dyrektora.
Była punkt siódma kiedy stanęła przed dwoma gargulcami strzegącymi jego wejścia. Wyszeptała "karmelkowe fistaszki", a kiedy strażnicy odskoczyli ukazując schody ruszyła po nich. Choć doskwierały jej ledwo zagojone rany nie okazywała tego. Miała w tym wprawę. Pod drzwiami zatrzymała się słysząc pięć głosów dochodzących z gabinetu. Jeden należał do Albusa, drugi do Minerwy a pozostałe? Na pewno nie był to żaden nauczyciel, ani Harry, czy Ron. W pewnej chwili olśniło ją: to musieli być Nott, Malfoy i Zabini!
I wtedy idealna maska kontroli i opanowania opadła ustępując miejsca przerażeniu i szokowi: jeżeli oni już powiedzieli o mnie tej dwójce to cały mój misterny plan weźmie w łeb i to tylko przez chwilowy przejaw "dobroci" Voldemorta względem nich! Niech to szlak, nie mogę na to pozwolić! - to właśnie te myśli pojawiły się w jej głowie i one były przczyną jej zachowania. Podczas pukania trwającego dosłownie dwie sekundy jej twarz na powrót stała się kamienną maską. Nie czekając na zaproszenie weszła do środka. Nie było to jednak potulne wejście uczennicy a majestatyczne wejście królowej. Musiała ich zaskoczyć.
Od razu oczy wszystkich były skupione na jej postaci. Dziewczyna skinęła lekko głową Albusowi i Minerwie i spojrzała chłodnym i oceniającym wzrokiem na trzech chłopaków siedzących w kącie i gapiących się na nią z otwartymi ustami.
- Witaj Minerwo, Albusie. Czyżby Zabini, Nott i Malfoy wyprzedzili mnie w składaniu raportu?
- Ależ skąd moja droga. Ci trzej panowie dopiero co tu przyszli. Może usiądziesz?
- Dziękuję Albusie. Jak wiesz ty i Minerwa wczoraj około godziny osiemnastej zostałam wezwana. Na zebraniu nie było nic istotnego, Czarny Pan znów chciał wiedzieć czemu go wcześniej nie zawiadomiłam o... pewnych sprawach i ukarał mnie za to niedopatrzenie kilkoma cruciatusami. Za niezwykłość można było tylko uznać jego wystąpienie około dwunastej. Powiedział on wtedy że nowozaprzysiężeni, a teraz członkowie Zewnętrznego Kręgu będą uczestniczyć w tej części zebrania. Dalej nie było zupełnie nic istotnego. Do Zamku wróciłam pomiędzy pierwszą a drugą nad ranem lecz byłam już tak zmęczona że od razu poszłam się położyć. I z tąd ta zwłoka.
- Ależ nic się nie stało kochana. A na pewno czujesz się na siłach iść na lekcje?
- Oczywiście Minerwo. Dziękuję za troskę. Jeśli wolno chciałabym się ciebie o coś zapytać Albusie.
- Śmiało moja droga.
- Czy ty im ufasz i czy powiedziałeś im wszystko o mnie i naszej sprawie?
- Tak Hermiono. Oni muszą wiedzieć. Jednak jeżeli uspokoi to ciebie to wiedz że zostali związani Wieczystą Przysięgą.
- Wiesz tak samo dobrze jak ja że jeżeli Czarny Pan zagrozi czemuś co jest dla nich ważne to za wszelką cenę spróbują znaleźć w niej jakieś niedopatrzenie. A poza tym ich oklumencja nie jest wystarczająco dobra. Nie próbuj temu zaprzeczać.
- Zaufaj mi nad tekstem tej Przysięgi pracowałem ja, Severus i Minerwa. A oni nie muszą mieć idealnej oklumencji bo wykorzystaliśmy twoje zaklęcie i przecież nie będą mieć do czynienia z Tomem osobiście.
- Zgoda. Tylko niech nie mieszają się w moje sprawy bo swoim zachowaniem popsują moje plany. A na to nie możemy sobie pozwolić. Niedługo Voldemort będzie jadł mi z ręki, więc niech oni szpiegują Zewnętrzny Krąg, a Wewnętrzny zostawią mnie. Dobrze?
- Sądzę że jest to świetny pomysł. Ale czy Tom nie będzie chciał znów...
- Nie. To było jednorazowe zagranie mające pokazać młodym co tracą i zapewne zachęcić ich do zaimponowania mu w jakiś sposób i zdobycia wyższego miejsca w hierarchii. Mam do ciebie prośbę Albusie, ja również chcę od nich Wieczystej Przysięgi i przykro mi ale jeśli tego nie zrobią to więcej mnie nie zobaczycie, a raporty będę składać komuś innemu przez patronusa. I wiesz że to zrobię.
- A jak ma brzmieć twoja Przysięga?
- Muszą obiecać na życie osób sobie drogich, że nigdy i pod żadnym pozorem nie będą się starać o miejsce w Wewnętrznym Kręgu oraz że nigdy i nikomu nie zdradzą żadnej informacji o mnie.
- Zgoda moja droga. Chcesz to zrobić teraz?
- Im szybciej tym lepiej Albusie. Czy mógłbyś być gwarantem?
- Tak, zaczynajmy.
Oni musieli być w szoku - to było jedyne wytłumaczenie tego że bez problemu poddali się tej sytuacji. Dziewczyna zaczęła od Teodora.
- Nott powtarzaj za mną. Ja Teodor Nott... - Ja Teodor Nott... - przysięgam na swoje i moich bliskich życie... - przysięgam na swoje i moich bliskich życie... - że nigdy i nikomu... - że nigdy i nikomu... - nie zdradzę żadnej informacji o Hermionie Granger... - nie zdradzę żadnej informacji o Hermionie Granger... - i nigdy pod żadnym warunkiem... - i nigdy pod żadnym warunkiem... - nie będę się starał... - nie będę się starał... - o miejsce w Wewnętrznym Kręgu Śmierciożerców... - o miejsce w Wewnętrznym Kręgu Śmierciożerców... - ani nie przyjmę propozycji... - ani nie przyjmę propozycji... - wstąpienia do Wewnętrznego Kręgu Voldemorta. - wstąpienia do Wewnętrznego Kręgu Voldemorta.
Poszło gładko również z Blaise'em Zabini'im i Draco Malfoy'em. Nagle odezwał się dyrektor:
- Moi drodzy my tu gadu gadu a panowie jeszcze nie zjedli śniadania. A już za pięć ósma.
- Dzisiaj jeżeli wszystko przejdzie bez zbędnych komplikacji zapraszam waszą piątkę do pokoi prefekt naczelnej Gryffindoru na godzinę dwudziestą. Sądzę że trzeba będzie uzgodnić wspólnie kilka kwestii.
A wam chłopcy radzę nauczyć się kontrolować wyraz twarzy. Idziecie na śniadanie po wczorajszym zebraniu i zaprzysiężeniu i jako synowie oddanych śmierciożerców musicie być z tego dumni.
Otrząsneli się. Teraz na ich twarzach widoczna była maska złożona z dumy, pogardy i samouwielbienia. I tylko w ich oczach widać było podziw dla szlamy, przyjaciółki Harry'ego Pottera, członkini Złotego Trio, prefekt naczelnej, szkolnej prymuski i śmierciożerczyni z Wewnętrznego Kręgu.

3 cze 2015

I BÓL TO COŚ CO ZNA KAŻDY Z NAS. JEDNAK KAŻDEGO Z NAS BOLI COŚ INNEGO.

Witam was z rozdziałem numer jeden. Mamy piękny dzień, słońce świeci, jutro zaczyna się długi weekend, więc będzie wolne. Rozdział dzień wcześniej bo mogę nie mieć czasu, gdyż w sobotę mam koncert. Jeżeli czyta to ktoś z Lublina lub w czasie weekendu będzie w moim mieście to zapraszam. Ogród Saski, Muszla Koncertowa, 06.06, godzina 18, wstęp wolny.
Co do treści, cóż... Osobiście jestem zadowolona ale wiem że to nie będzie jeden z lepszych. Jest pierwszym więc akcja musi się rozkręcić. Tajemnice, wątki, bohaterowie... to wszystko dopiero wprowadzam. Od razu ostrzegam że kanon poleciał na sterowalnych śliwkach do Zakazanego Lasu polować na gnębiwtryski i nie zawita do nas w tym opowiadaniu, co zresztą widać w prologu. Jeśli ktoś nie lubi ciężkich historii to zapraszam na mój drugi blog, bo w tym będzie wszystko: wulgaryzmy, bójki, torturowanie, gwałt... co tylko mi przyjdzie do głowy. I jeżeli spodziewacie się wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia, ślubu i dzieci to nie tu. A już na pewno nie na początku. Możliwe że w epilogu będzie taka sytuacja ale nie obiecuję, bo nie wiem jeszcze czy opowiadanie będzie z happy, czy sad endem.
Widzimy się 22.06
Zapraszam do czytania, 
Kotka :-)


 I

BÓL TO COŚ CO ZNA KAŻDY Z NAS. JEDNAK KAŻDEGO Z NAS BOLI COŚ INNEGO.

- Jasna cholera! - pomyślała ze złością, poraniona dziewczyna. - Jakby nie mogli sobie znaleźć innego miejsca na te ich eskapady!
Drugie zdanie szatynki było skierowane do dwóch osób daleko w głębi korytarza, których ze względu na znaczną odległość nie powinna słyszeć. A jednak jej się to udało. Czemu? Bowiem tamci dwaj zdążyli pobudzić już wszystkie portrety swoim "cichym" szeptaniem, a teraz zaczęli się coraz głośniej sprzeczać. Ku swemu zaskoczeniu odkryła, że spierają się o nią:
- Mówię ci Ron, widziałem przed chwilą jej imię dokładnie tutaj!
- Ale Harry to niemożliwe! Nie da się uciec tej mapie, a przecież jej tu nie ma!
Gdyby nie była tak zmęczona to pewnie dałaby im popalić za szwędanie się w nocy po zamku. Szczególnie że przecież Czarny Pan cały czas poluje na Wybrańca i jego najlepszego przyjaciela. Gdyby nie rzuciła na siebie tego zaklęcia ukrywającego to pewnie wyszłaby i nawrzeszczała na nich za złamanie regulaminu, a tak... Dziewczyna cichutko westchnęła, jej praca nigdy się nie kończy. Wyciągnęła przed siebie różdżkę i posłała niewerbalne zaklęcie swojej tożsamości* na korytarz obok. Tak jak się spodziewała chwilę później usłyszała:
- Patrz Harry! Tutaj... to jest... tam... znaczy się... och, chodź już!
Zmusiła "swoje drugie ja" do biegu i skierowała je okrężną drogą do dormitorium gryfonów. Kiedy teoretycznie już była w pokoju, wyciszyła go i położyła się spać. Dziewczyna wiedziała, że przez to jak i fakt, że chłopcy nie znajdą jej jutro w tamtym dormitorium będzie musiała się gęsto tłumaczyć, ale w tej chwili jej to nie obchodziło. Ulżyło jej choć trochę, bo wiedziała że już dzisiaj oni nie wyjdą szukać "przygód". Mogła wreszcie zająć się sobą.
Gryfonka ledwo szła. Po pierwsze ciągłe tortury wykończyły ją fizycznie i psychicznie, po drugie była poraniona.
Od lewego biodra, pnąc się w górę, aż do dolnej krawędzi prawych żeber ciągnęła jej się długa i poszarpana rana. Prawą kostkę miała złamaną, tak jak lewy nadgarstek. Na plecach widniały ślady jakiejś klątwy tnącej połączonej z Crucio, a na dekolcie kilka stosunkowo płytkich ran. Cała prawa ręka, od dłoni, aż do obojczyka zamiast skóry miała krwawą masę. Do tego jeszcze zwichnięta lewa kostka i siniaki. One pokrywały praktycznie całą powierzchnię ciała tej dziewczyny.
Można by powiedzieć, że sama jest sobie winna ale tak nie jest. Zrobiła to co zrobiła aby chronić swoich bliskich i pomóc Zakonowi wygrać wojnę. Zdawała sobie sprawę że ona najpewniej nie doczeka świata bez Voldemorta ale nie przeszkadzało jej to. Cieszyła się, że już nikt więcej w jej wieku (miała 17 lat) nie będzie zmuszony do podejmowania takich decyzji, ani tak szybko dorastać.
Szatynka kierowała się do pokoju prefekta naczelnego, który przez dyrektora umieszczony był nie w wieży Gryffindoru, tylko przed wejściem do niej. Dzięki temu w takich momentach jak ten musiała "tylko" wspiąć się na siódme piętro. Ale nie narzekała bo przynajmniej główne schody nie były wąskie, kręcone i strome (no i było ich mniej), w przeciwieństwie do tych prowadzących na wieżę.
Posadę prefekta naczelnego gryfonka oczywiście otrzymała przed wyjawieniem dyrektorowi swojego sekretu, za wspaniałe wyniki w nauce.
Wiedziała że nie da rady użyć magii, aby dotrzeć do siebie, więc zacisnęła zęby i postawiła pierwszy krok. Dobrze że przynajmniej schody nie zmieniały trasy tylko doprowadziły ją na siódme piętro.
Po pierwszym piętrze nogi zaczęły jej drżeć.
Po drugim drżały jej ręce.
Po trzecim drżała cała.
Po czwartym zaczęła widzieć mroczki.
Po piątym kontury przedmiotów stały się nie ostre.
Po szóstym pojawiły się zawroty głowy.
Gdy zeszła z ostatniego stopnia schodów na siódme piętro upadła na kolana. Nie zważając na ból, podpierając dłońmi i wciąż na kolanach doczołgała się do drzwi. Z trudnością wstała i otworzyła je. Wpadła do środka, bo nie dała rady utrzymać się na nogach. Już w pokoju odwróciła się i zaklęciem niewerbalnym wyczyściła ślady które zostawiła po drodze. Po prawej stronie drzwi, w ścianie, miała skrytkę, w której schowała kilka najważniejszych eliksirów. Na uzupełnienie krwi, wzmacniający, na złamania i zmniejszający ból. Wiedziała którego użyć w jakich przypadkach. W tym momencie najbardziej potrzebowała tego na krew. Wyciągnęła rękę, odblokowała skrytkę i wyjęła odpowiedni eliksir. Wypiła go i poczuła się odrobinę silniejsza. Od razu usiadła i zaczęła się leczyć. Najpierw uzdrowiła ranę na brzuchu, co niestety ponownie ją osłabiło, jednak nie użyła eliksiru wzmacniającego. Dopiero gdy rany na plecach udało jej się zasklepić, wypiła go. Z nową energią uleczyła swoje złamania i zwichnięcia, oraz pozostałe rany. Jednakowoż te czary wyczerpały ją całkowicie. W myślach złorzecząc na Voldemorta i jego wyczucie czasu (bo był to poniedziałek) ledwo doszła do kanapy, położyła się wyciągając obolałe mięśnie, przykryła się kocem i zapadła w sen pełen koszmarów.
Kto to jest? Czemu i kto ją tak skrzywdził? Czy to pierwszy taki przypadek?
Nie pierwszy i nie ostatni. Jej pan, Voldemort, bo nie wykonała zadania. Jest śmierciożerczynią. Przyjaciółką Chłopca-który-przeżył-aby-głupio-się-zachowywać-i-ją-denerwować. Członkinią Golden Trio Gryffindoru. Nazywa się Hermiona Granger.

Trójka bladych i roztrzęsionych ślizgonów siedziała w swoim pokoju. Tylko tam mogli zdjąć maski obojętności ze swoich twarzy. Tamte cztery ściany widziały wiele ich ataków wesołości, smutku, żalu i wściekłości, oraz słyszały wiele ich sekretów miłosnych, życiowych i rodzinnych, lecz nigdy wcześniej nie byli oni w takim stanie.
Cali się trzęśli, po ich policzkach spływały łzy, spazmatycznie nabierali powietrza by potem je wypuścić wraz ze szlochem, co chwila zaciskali powieki i pięści i byli bladzi jak przysłowiowa ściana.
Nie udało im się powstrzymać tego już w pokoju wspólnym Slytherinu, całe szczęście, że było już grubo po północy. W swoim dormitorium, a konkretniej w dormutorium jednego z nich, prefekta naczelnego osunęli się na podłogę. Teoretycznie powinien on mieszkać sam, ale jego przyjaciele zawsze tu przychodzili w takich wypadkach.
Co było przyczyną ich stanu? Dzisiejsze zebranie śmierciożerców, pierwsze od ich inicjacji. A dokładniej fakt kto jeszcze był na nim poza nimi i co się z tą osobą stało.
Tym kimś była gryfonka z ich roku, Hermiona Granger. Co z nią zrobili? Torturował ją Voldemort. Pastwił się nad nią długo, a ona nawet nie jęknęła. Z jednej strony podziwiali ją, a z drugiej zastanawiali się jak ona to znosi. Bo że nie był to pierwszy raz, ani ostatni to było to pewne. Oni sami, nawet wychowując się w takich warunkach, bo w arystokratycznych rodach, wiedzieli że tortur Czarnego Pana a do tego w takim natężeniu by nie znieśli. Nurtowało ich jeszcze pytanie czemu dyrektor nie powiedział im o tej niespodziance. Wiedzieli iż niemożliwe było przejście tej dziewczyny na tamtą stronę, więc doszli do dwóch wniosków. Pierwszy: dyrektor im nie ufa, drugi: Dumbledore nie wie co z nią robią na tych zebraniach i nie pomyślał że się spotkają. Nie mieli siły myśleć o tym który wariant jest gorszy. Wyczarowali sobie dwa dodatkowe łóżka i padli na nie w ubraniach. Wyczerpani nadmiarem niezbyt pozytywnych wrażeń od razu odpłynęli do krainy Morfeusza i przynajmniej ich snów nie zatruły koszmary.