24 sty 2016

ROZDZIAŁ VII cz. PRZYJAŹŃ I WSPÓŁPRACA CZĘSTO NADCHODZĄ ZE STRON, OD KTÓRYCH SIĘ ICH NIE SPODZIEWAMY...

Witam!
Rozdział siódmy oddaję w wasze łapki. Pewnie będziecie narzekać, że za krótki ale następny postaram się żeby był dłuższy.
Miłych wyrażeń i do przeczytania za tydzień!



ROZDZIAŁ VII cz.1
PRZYJAŹŃ I WSPÓŁPRACA CZĘSTO NADCHODZĄ ZE STRON, OD KTÓRYCH SIĘ ICH NIE SPODZIEWAMY...
Dziewczyna wstała i schowała się w cieniu czekając na odpowiednią chwilę...
- Witam serdecznie panno Parkinson, panno Greengras. Proszę, usiądźcie.
Dyrektor mówiąc to miał na twarzy swój dobrotliwy uśmiech i patrzył przenikliwie zza swoich okularów. Dziewczyny, jak każdy uczeń, poczuły się trochę nieswojo, ale starały się tego nie okazać.
- Czemu nas pan wezwał, panie dyrektorze?
Milczenie w końcu przerwała Astoria, prawdopodobnie nie wytrzymując ciągłego napięcia.
- Ponieważ, chciałem się was o coś zapytać, coś wam zaoferować i kogoś przedstawić.
Zagadkowa odpowiedź wzbudziła ich zainteresowanie ale i pogłębiła niepokój uczennic. Posłały staruszkowi pytające spojrzenia. On w odpowiedzi uśmiechnął się, zaproponował im cytrynowego dropsa i po kilku minutach kontynuował.
- Na pewno znany jest wam fakt utworzenia przeze mnie Zakonu Feniksa i z pewnością wiecie, że jest to organizacja mająca na celu stawianie oporu Tomowi. Moje pytanie dotyczy waszych poglądów na tę sprawę. Czy popieracie Voldemorta? Nie bójcie się prawdy. Jeżeli odpowiecie tak taka rozmowa nigdy więcej nie będzie miała miejsca, jeżeli zaś powiecie nie to będziemy ją kontynuować. I pamiętajcie: nie próbujcie mi skłamać.
Dziewczęta wiedziały, że dyrektor jest wybitnym legilimentą i tak, czy siak dowie się prawdy, więc spojrzawszy po sobie, wspominając dziwną rozmowę ze swoimi przyjaciółmi, odezwała się Pansy w ich imieniu:
- Nie panie dyrektorze, nie popieramy idei Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać.
Mężczyzna uśmiechnął się ciepło.
- Miałem nadzieję że właśnie to powiecie. Idźmy więc dalej. Wiecie że profesor Snape był moim szpiegiem w szeregach śmierciożerców, lecz kilka miesięcy temu musiał odejść. Każdy postronny obserwator jest przekonany że nikt nie zajął jego miejsca, lecz nie jest to prawdą.
Na twarzach uczennic widoczne było ogromne zdziwienie.
- Tak, mam szpiega u śmierciożerców. Zanim jednak pójdziemy dalej w naszej rozmowie musicie mi złożyć Wieczystą Przysięgę. Czy zgadzacie się?
Było to pewne ryzyko, jednak one naprawdę chciały być po dobrej stronie. Niepewnie pokiwały głowami.
- Wspaniale! Może jako pierwsza panna Greengras.
Dziewczyna wstała i drżącym głosem powtarzała po dyrektorze słowa przysięgi:
„Ja, Astoria Greengras, przysięgam na życie i wszystko co dla mnie ważne, że bez względu na wszystko, nigdy i nikomu nie zdradzę informacji usłyszanych w tym gabinecie i jeżeli zostanę przyjęta do Zakonu Feniksa nigdy i nikomu nie zdradzę żadnych planów, przedsięwzięć, ani informacji na temat jego i jego członków. Samemu Zakonowi Feniksa zaś będę służyła wiedzą, radą i różdżką. Niech tak się stanie. ”
Po niej przysięgła to Pansy i z powrotem zajęli swoje miejsca.
- Dziękuję wam. Szpieg mój zajmuje obecnie pozycję w Wewnętrznym Kręgu i dostarcza nam nieocenionych informacji o posunięciach i planach Toma. To właśnie jego, a właściwie ją, chciałbym wam przedstawić. Hermiono, moja droga, pokaż się.
Gdy brązowowłosa wyszła z cienia ślizgonki zdębiały.
- Witajcie - rzekła spokojnie, uważnie patrząc się w ich twarze.

17 sty 2016

ROZDZIAŁ VI KŁAMSTWO BOLI. LECZ CZYMŻE JEST PRAWDA JEŚLI NIE BOLĄCZKĄ WIĘKSZĄ? CO ŁATWIEJ ZNIEŚĆ: KŁAMSTWO W OBRONIE SWOJEJ I NAJBLIŻSZYCH, CZY PRAWDĘ SPROWADZAJĄCĄ ŚMIERĆ?

Ja... Cóż... Przepraszam. I choć nie zmieni to pewnie nic to mam nadzieję że mi wybaczycie.
Powiedzcie szczerze, czy chcecie żebym kontynuowała miniaturkę? Jeśli tak to pomęczycie się z nią jeszcze trzy części. Jeśli zaś nie to usunę ją. I po sprawie.
Acha! Trochę się ogarnęłam i obiecałam sobie, że tu i na moim drugim blogu będę wstawiała rozdziały raz w tygodniu w niedzielę i tak będzie. Choć pewnie mi w to nie wierzycie.
Zapraszam. Miłego czytania!



ROZDZIAŁ VI
KŁAMSTWO BOLI. LECZ CZYMŻE JEST PRAWDA JEŚLI NIE BOLĄCZKĄ WIĘKSZĄ? CO ŁATWIEJ ZNIEŚĆ: KŁAMSTWO W OBRONIE SWOJEJ I NAJBLIŻSZYCH, CZY PRAWDĘ SPROWADZAJĄCĄ ŚMIERĆ?

“Jutro ślizgonki, co do których lojalności nie jestem pewna, dowiedzą się o mnie prawdy. Jutro okaże się czy będą naszymi sojuszniczkami, czy gwoździem do trumny. Jutro chłopaki będą mieć zebranie. Jutro dowiem się jak bardzo Harry i Ron są na mnie wściekli. Och Merlinie!”
Takie były myśli Hermiony Granger, która dosłownie w tej sekundzie położyła się na piasku żeby popatrzeć w niebo na gwiazdy. Przypomniało jej to jak będąc małą dziewczynką kładła się na trawie w ogródku i wysłuchiwała opowieści ojca o tym co jest tam, wysoko w górze. Dziewczyna cicho westchnęła. Po około dziesięciu minutach wstała, otrzepała się z piasku i ruszyła w kierunku wyjścia.
Kiedy doszła do swojego pokoju poczuła jak bardzo jest zmęczona tym wszystkim. Krokiem staruszki dowlekła się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, ubrała piżamę i padła niczym nieżywa na łóżko. I tym razem przynajmniej pogrążyła się w przyjemnych ciemnościach niebytu...
Jednak jej wewnętrzny zegar nie dał jej pospać długo, obudziła się o piątej. Chwyciła książkę leżącą obok, na szafce nocnej i korzystając z chwili przerwy dobudzała się, nic nie robiąc. Po piętnastu minutach poszła do łazienki i pozwoliła się swobodnie lać wodzie do wanny. Sama w tym czasie podeszła do szafy i otworzyła ją. Obdarzając powłóczystym spojrzeniem ubrania w bardzo eleganckim ale nie zawsze galowym stylu wiszące po prawej stronie, wzdrygając się na widok ostrych, krótkich i bardzo wulgarnych zestawów wyglądających jak z szafy pani lekkich obyczajów, sięgnęła po proste dżinsy, fiołkową bluzeczkę i kremową bluzę. Jej szafa jako jedyna ukazywała prawdziwe ja Hermiony. A przynajmniej w części. Trzymając w ręku ubrania powróciła do łazienki, dolała do wody olejku lawendowego i zanużyła się w niej. I w tym samym momencie wyłączyła myślenie, skupiała się tylko na rozluźnieniu mięśni. Po półgodzinnej kąpieli osuszyła się ręcznikiem i ubrała. Niespecjalnie chciało jej się schodzić na śniadanie, które i tak miało być dopiero za dwie godziny, więc z małymi oporami zawołała swojego skrzata.
- Dygotku?!
- Pani Hermiona mnie wzywa! Dygotek już jest!
- Czy mógłbyś mi proszę przynieść śniadanie?
- Oczywiście! Wszystko dla pani Hermiony!
Skrzat znikł a wzrok dziewczyny wpatrzony był w miejsce, w którym powinien się zaraz pojawić. Wrócił po siedmiu minutach z dzbankiem kawy, miską owsianki, sokiem dyniowym, jajecznicą z bekonem i tostami, konfiturą z owoców leśnych i talerzem wypełnionym po brzegi kanapkami.
- Dziękuję ci Dygotku.
Hermiona uśmiechnęła się do niego i zmięła w ustach uwagę, że nie trzeba było tak dużo. Jeszcze gotów jest się ukarać!
Skrzat odpowiedział uśmiechem i powrócił do pracy.
Dziewczyna przeniosła się do salonu. Zjadła jajecznicę i rzuciła zaklęcie podgrzewania na owsiankę zabierając się za papiery. Po pół godzinie zjadła owsiankę i wypiła dwa kubki kawy parząc z rozpaczą na resztę jedzenia i picia, której już nie zmieści. Powróciła do papierów mitygując się w myślach, że ma jeszcze ponad dwie godziny do lekcji, które zaczynały się o ósmej, więc może jeszcze coś zniknie.
Na dziesięć minut przed rozpoczęciem transmutacji po zjedzeniu jeszcze dwóch kanapek i wypiciu całego dzbanka kawy dziewczyna wstała. Przypuszczając że nie będzie jej pewnie na kolacji rzuciła zaklęcie świeżości na sok dyniowy i resztę śniadania, i wyszła z dormitorium.
Do sali weszła równo z dzwonkiem, usiadła w ławce z Harry'm i Ronem i uśmiechnęła się do nich. Wewnętrznie odetchnęła z ulgą kiedy odpowiedzieli jej tym samym. Pomyślała że może nie jest tak źle.
- Moi państwo swoje eseje proszę położyć w rogu ławek. Otwieramy podręczniki na temacie transmutacji samych siebie, czyli na animagii. Przeczytajcie rozdział i zróbcie notatkę w zeszycie. Macie na to dwadzieścia minut. Potem zajmiemy się praktyką.
Wszyscy zabrali się do pracy bo wiedzieli że z profesor McGonagall nie ma żartów. Dziewczyna również pilnie notowała, a przynajmniej próbowała dopóki jej prawa ręka, szturchana cały czas przez Rona, nie pozostawiła na papierze zeszytu brzydkiego wzorka, który całkowicie psuł jego estetykę.
- Co się dzieje Ron?
Hermiona szepnęła do rudzielca nie odrywając wzroku od podręcznika.
- Co się z tobą dzieje?
- Nie sadzę żeby to był odpowiedni czas na rozmawianie o tym.
Dziewczyna wymownie zerknęła na nauczycielkę.
- Tak, ale...
- Panie Wesley! Może mógłby nam pan przeczytać swoją notatkę? Albo chociaż opowiedzieć na czym polega omawiane zaklęcie?
Zagrzmiała pani profesor. Chłopak zrobił się czerwony niczym burak i był w stanie jedynie mamrotać coś pod nosem.
- Nie? W takim razie radzę, żeby jak najszybciej pan to nadrobił, ponieważ jako pierwszy je nam pokaże.
 Rudzielec zbladł, otworzył usta, pozieleniał, zaczerwienił się i zbladł ponownie.
- Ja... Ale ja... Pani profesor, ja...
- Jest pan wniebowzięty jak mniemam?
Jedna brew starszej kobiety powędrowała do góry na znak pytania. Po kuksańcu od Harry'ego chłopak wykrztusił że oczywiście bardzo się cieszy. Przerażony usiadł na miejsce a Hermiona przywróciła oczami.
- Ależ w tym momencie panie Weasley. Proszę nam pokazać na co pana stać.
Po kilkukrotnym, błędnym wypowiadaniu formuły zaklęcia, nauczycielka się zlitowała.
- Minus dziesięć punktów od Gryffindoru. Niech pan siada panie Weasley a o zaprezentowanie nam dzisiejszego zaklęcia poproszę pannę Granger.
Brązowowłosa wstała, lekko odchrząknęła, wypowiedziała poprawnie formułę i wykonała idealny ruch różdżką, i poczuła jak jej ciało się zmienia. Uczniowie i nauczycielka mogli zaobserwować jak Hermiona Jean Granger opada na ręce, które zmieniają się w silne i wysportowane łapy, twarz zwęża się i wydłuża, jej nogi stają się masywniejsze, uszy się wydłużają, z policzków wyrastają wąsy, oczy stają się hipnotyzująco zielone, klatka piersiowa nabiera mięśni, a z pupy wyrasta długi i giętki ogon. Wszyscy obecni w sali wciągnęli gwałtownie powietrze, bo oto na miejscu ich koleżanki stała wyprostowana czarna pantera, prezentująca się w całej okazałości. Dziewczyna-kot przespacerowała się po całej sali ocierając się ledwo widocznie o nogi trójki ślizgonów, patrzących na nią z podziwem, oraz profesor McGonagall. Wtedy wróciła na miejsce i zmieniła się z powrotem.
Wszyscy nagrodzili ją oklaskami a opiekunka gryfonów dodała sto punktów jej domowi mówiąc że jeszcze żaden czarodziej nie wykonał pełnej transmutacji siebie na pierwszej lekcji.
Po tej jakże pasjonującej godzinie nadeszła historia magii, na której wszyscy spali. Oczywiście wszyscy, tylko nie Hermiona.
Kolejna była Obrona Przed Czarną Magią, na której mieli lekcję teoretyczną, później obiad, dwugodzinne eliksiry, numerologia, zielarstwo i koniec lekcji na dziś. Zanim chłopaki zdążyli gdzieś pójść Hermiona podeszła do nich i zapytała:
- Możemy porozmawiać?
Gdy skinęli głowami dziewczyna zaciągnęła ich do Pokoju Życzeń. Usiedli na fotelach wyglądających jak te z pokoju wspólnego gryfonów i zaczęli rozmawiać.
- Hermiono czemu nas unikasz?
Zapytał bezpośredni jak zwykle rudzielec.
- Ja was nie unikam chłopaki, naprawdę! Ja... Ja po prostu...
W tym momencie po policzkach brązowowłosej popłynęły łzy, których nie udawała. Dziewczyna po prostu nie dawała już sobie rady.
- Co się dzieje, Hermiono? Wiesz, że możesz nam wszystko powiedzieć. Pomożemy ci. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi.
Wyszeptał Harry patrząc na płaczącą prefekt naczelną. Była dla niego jak siostra, jakiej nigdy nie miał i nie chciał żeby działa jej się jakakolwiek krzywda. Gdyby tylko wiedział...
- Harry... Ron... słuchajcie, w tym roku spadło na mnie wiele obowiązków, do tego jeszcze OWTMy i wojna... Okropnie się boję o rodziców... Gdyby nie osłony dyrektora byłoby po nich i to wszystko moja wina... Ja... Ja naprawdę nie chciałam was ignorować, ale... Jedynym odpoczynkiem jest dla mnie ucieczka w świat książek... A do tego moi rodzice boją się o mnie i nie chcą żebym się z wami zadawała, bo w ich mniemaniu wy jesteście kłopotami i po prostu... Ja... Przeprzepppraszaam...
Chaotyzm jej wypowiedzi tak do niej nie podobny i jej przeprosiny zniekształcone przez szloch, wywołały u chłopaków wyrzuty sumienia, za to że tak szybko ją oskarżyli i ogromne pokłady współczucia, którymi dali upust przez przytulenie jej. Hermiona rozszlochała się jeszcze bardziej i nic sobie nie robiąc z bólu objęła ich tak mocno jakby już nigdy więcej tego nie mogła zrobić.
- No już, już... Miona wszystko będzie dobrze... Nic się nie stało... Tylko więcej tak nie rób... Jeżeli coś będzie się dziać, nie uciekaj, tylko przyjdź do nas...
- Dzdziękuję wam chłopaki... Nie wiem co bym bez was zrobiła...
Hermiona uśmiechnęła się przez łzy.
- Najbliższe wejście do Hogsmeade mamy w ten weekend, co wy na to żebyśmy poszli tam razem i pogadali?
Spytała niepewnie, ale z uśmiechem. Chłopcy się skrzywili.
- Niestety, ale nie możemy.
- Czemu?
- Mamy szlaban od McGonagall za wczorajszą aferę w Wielkiej Sali...
Rozpromieniona dziewczyna zawołała do przyjaciół:
- Zostawcie to mnie! Coś wymyślę!
- Naprawdę?!
- Pewnie!
Ucieczeni gryfoni pocałowali swoją przyjaciółkę w policzek i uścisnęli ją, powodując fale bólu przepływające przez jej ciało.
- Dzięki Miona! Jesteś wielka!
- Wiem o tym.
Odparła dziewczyna z udawaną powagą, po czym roześmiała się i oddała uściski. Spojrzała na zegarek i kiedy zobaczyła, że jest już pół godziny po zakończeniu lekcji wyplątała się z ich objęć.
- Słuchajcie, po kolacji wpadnijcie do mojego dormitorium to będziemy mogli spokojnie pogadać, dobrze? Bo teraz chciałabym jeszcze odrobić prace domowe i pójść...
- Do biblioteki!
Przerwali jej z uśmiechem.
- Dokładnie. Może być?
- Pewnie! To do zobaczenia po kolacji!
- Do zobaczenia, chłopaki!
Harry i Ron od razu wstali i uśmiechnięci ruszyli do PW Gryffindoru, a dziewczynie z ust nie schodził uśmiech dopóki nie zniknęli za drzwiami. Wtedy jej wargi wykrzywiły się w grymasie bólu lecz mimo to wesołe ogniki błyszczały w jej oczach. Była szczęśliwa i choć kłamstwo bolało i nie chciała tego robić swoim przyjaciołom to wiedziała, że uratowała ich życia. I nie żałowała tego.
Kiedy ból zelżał udała się do biblioteki by napisać eseje. Uwinęła się z tym w półtorej godziny, po czym szybkim krokiem ruszyła do gabinetu dyrektora.
- Patrzcie, kto to idzie... Szlama-Granger. Czyżbyś coś przeskrobała kujonico?
Usłyszała nagle dziewczyna.
- Malfoy!
Wysyczała zjadliwie.
- Pewnie nie wiesz ale prefekci naczelni mają pewne obowiązki, ty zapchlona fretko!
- Hohoho... Szlamciu, uważaj co mówisz!
- A co? Boisz się, że nie dorastasz mi do pięt? I masz rację ty pustogłowy maminsynku!
Nie czekając na odpowiedź prawie pobiegła w kierunku gabinetu dyrektora. Zdawała sobie sprawę, że to tylko gra aczkolwiek nie chciała marnować na to czasu. Wyszeptała hasło i wbiegała po schodach. Zapukała do gabinetu Dumbledore'a i weszła po zaproszeniu.
- Witam cię Albusie.
- Witaj moja droga, właśnie miałem zamiar udać się na kolację. Co cię tu sprowadza?
- Czy mógłbyś teraz poprosić tu Pansy i Astorię?
- Ale czemu moja droga?
- Pogodziłam się z chłopakami i umówiłam się z nimi po kolacji.
- Dobrze, już je proszę. Może usiądziesz?
- Z przyjemnością dziękuję.
Dyrektor wyczarował kawałek pergaminu, napisał coś swoim eleganckim pismem i wysłał kartkę do uczennic. W tym że momencie ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę!
Na okrzyk dyrektora, do gabinetu weszli Draco, Teodor i Blaise.
- Co się dzieje panowie?
Odpowiedział na pytanie młody Malfoy.
- Właśnie dostałem wiadomość od ojca, w której pisze, że mamy się zjawić jutro po kolacji w dworze Malfoy'ów.
Widać było, choć dobrze to ukrywali i postronny obserwator by tego nie zauważył, że się boją.
- Przyszliśmy pana i ciebie Hermiono o tym poinformować.
Wszystkie oczy w gabinecie spoczęły na dziewczynie, która smętnie spuściła głowę i westchnęła lekko.
- Co to znaczy?
- To znaczy - szepnęła - że jutro odbędzie się wasza pierwsza misja, na której pokażecie czy faktycznie jesteście czegoś warci. To znaczy, że jutro będziecie musieli kogoś zabić albo sami zginiecie.
Nowi śmierciożercy zadrżeli, by po chwili wyprostować się. Już mieli coś mówić, lecz jednocześnie się skrzywili.
- Czas na nas...
- Słuchajcie w dormitorium prefekta w Slytherinie będzie czekał na was mój patronus, któremu przekażecie sprawozdanie. Sadzę że tak będzie najlepiej. Dobrze Albusie?
- Oczywiście, moja droga. A wy, idźcie już.
Skinęli głowami i wyszli. Po kilku minutach ciszy znowu słychać było pukanie. Dziewczyna wstała i schowała się w cieniu czekając na odpowiednią chwilę...